Drodzy,
Mamy kolejny numer Liścia Sanghowego, dziękuję wszystkim, dzięki którym powstał, szczególnie Tobie Michale Totai.
Odbyliśmy pierwsze Ango online. Krzysztof Tenkyo Zamościński był wspaniałym Shuso. W Kącikach, ze względu na pandemię, praktykowały 4 osoby, wspierane grupowym zazen na Krasnowolskiej i indywidualnymi w różnych miejscach Europy. Uważam, że wyszło zadziwiająco dobrze.
Kiedy to piszę, Gosia Myoju Sieradzka-Imhoff kończy prowadzić amerykańskie Ango, też przez zoom, z Polski. Te aktywności i wiele innych możliwe są dzięki zaangażowaniu wielu osób. To budujące widzieć, jak wiele się dzieje.
Przed nami jest kilka ważnych decyzji. Pierwsza dotyczy formy praktyki w przyszłości. Wygląda na to, że epidemia się nie cofa, więc być może będziemy się decydować na kontynuowanie siedzeń online. Szczególnie, że pozwala to włączać osoby spoza miast, w których mamy zendo.
Złożyliśmy do miasta Warszawy podanie o lokal, czekamy na odpowiedź.
Do zobaczenia i mocnej praktyki,
Gassho, Uji
Uji: Strata
MOWA WYGŁOSZONA 10 PAŹDZIERNIKA 2017 ROKU
Chcę dzisiaj mówić o stracie. O stracie jako formie życia. Wczoraj koło południa zaczęły docierać do mnie informacje od kilku osób z Polski, że w okolicy ośrodka roshiego Kwonga jest wielki pożar, a właściwie wiele pożarów. Mieszkańcy ośrodka ewakuowali się w nocy, ich sąsiedzi też. Dzisiaj się okazało, że ośrodek nie spłonął. Tam w takich
sytuacjach pojawia się dużo strażaków. Kiedy wybucha wielki pożar, to te rutynowe zabezpieczenia przeciwpożarowe, które są w ośrodku, to jest o wiele za mało. Przez tę ostatnią dobę dużo osób się bało, że cały ośrodek spłonie.
Roshi kiedyś mówił o aktywnym uczestnictwie w stracie. To jest pojęcie, które ukuł prawdopodobnie Uchiyama. Przeczytam fragment mowy roshiego Kwonga na ten temat, ale zanim to zrobię, powiem jeszcze, że to jest wielka sztuka i wielka dojrzałość, żeby nie przywiązywać się do tego, co jest codzienne, znane, miłe, wygodne. Jestem w tym wieku, kiedy doświadczam, że i ja, i rówieśnicy dużo więcej tracą, niż zyskują. Życie na tym polega, że się traci. Szczególnie w drugiej połowie życia. Mamy my sami i bliscy coraz
więcej chorób, tracimy ważne osoby. Trzeba się pogodzić z tym, że jest pod różnymi względami coraz trudniej, aż w końcu się umiera. Jednocześnie aktywne uczestnictwo w stracie wykracza poza zyskiwanie, tracenie, przywiązywanie się do tego, co mamy, do siebie takiego, jakim się znamy.
„Roshi Uchiyama używa określenia, które wywarło na mnie głębokie wrażenie, ponieważ dotyczy czegoś, co od dawna jest jednym ze stałych wątków mojego życia. Określenie to brzmi «czynne uczestnictwo w utracie». Zazwyczaj staram się za wszelką cenę unikać strat. Okoliczności tak nas ukształtowały, że chcemy wyłącznie korzystać, zaznawać szczęścia i spełniać wszystkie swoje pragnienia. Chociaż na poziomie intelektualnym rozumiemy, że utrata jest w naszym życiu właśnie tym błotem, którego potrzeba lotosowi, żeby mógł zakwitnąć, na co dzień większość ludzi uważa ją za przeciwieństwo korzyści.
Czynnie uczestniczymy w utracie. «Czynnie», czyli z gotowością i zaangażowaniem, wytrwale, z odwagą pozwalającą umierać za życia. Słowo «utrata» kojarzy się ze śmiercią i ze wszystkim, o czym zazwyczaj wolimy nie mówić; sugeruje porażkę i nietrwałość. Niesie z sobą posmak cierpienia, lęku, kapitulacji i rezygnacji – wszystkich spraw, które uważamy za negatywne, chociaż w istocie dla większości z nas są one bodźcem zachęcającym do praktyki. Strata poniesiona w życiu skłania nas ku praktyce. Tak jak i nietrwałość. Są to idealne odtrutki, odwodzące nas od życia egocentrycznego, podporządkowanego żądzy korzyści. Gdybyśmy mogli prowadzić życie gwarantujące stałość i bezpieczeństwo, gdyby coś takiego w ogóle było możliwe, większość ludzi wcale nie zajęłaby się praktyką, bo po prostu nie czułaby potrzeby”. Ta zmiana i utrata rzeczywiście, w przypadku moim i wielu innych osób przyciąga do praktyki i pozwala ją utrzymać. Przedwczoraj myślałem, że będę mówił o naszym nowym ośrodku, ale te tematy nie są różne.
Może parę słów o Kalifornii, jak wygląda Ośrodek, ponieważ niewiele osób tam było.
Zazwyczaj nie zdajemy sprawy, że tam jest bardzo wyraźna pora deszczowa i pora sucha. Pora sucha kończy się w październiku, może pod koniec października. Możliwe, że w ośrodku deszcz nie padał od kwietnia, ponieważ wtedy przestaje tam padać i jest kompletnie sucho. Część drzew zamiera, trawy w ogóle nie ma. Uczennica: Krajobraz jest żółty.
Uji: Spalona, żółta trawa. Zagrożenie pożarowe jest ogromne i bardzo dużo uwagi na to się zwraca. Nie zdarza się, żeby ktoś wyszedł z pomieszczenia, nie zgasiwszy kadzidła. W Polsce powinniśmy pozwolić kadzidłu się dopalić, ale w Stanach to jest nie do pomyślenia. W małych domkach mieszkalnych w ogóle nie używa się ognia. Nie powinno się w nich palić kadzidła ani tym bardziej świeczki. Kiedy roshi zaczął przyjeżdżać do Polski, to wprowadził to, co jest w Stanach – takie przypomnienie, że trzeba gasić ogień – „straż nocną”. Chodziło się uderzając w klapki i wszyscy mieli sprawdzić, czy nic się nie tli. My też to robiliśmy w Polsce, mimo że tego zagrożenia nie było. Dostałem informację, że część Santa Rosa się spaliła. A Santa Rosa to jest wielkie miasto. Na pewno ponad półtora miliona ludzi. Czyli ten ogień był nie do ogarnięcia.
W ośrodku na Sonomie głównym elementem architektonicznym jest stare zendo, które jest zrobione ze stajni. Takie stuletnie. Wielka konstrukcja z drewna sekwojowego. Piękna, ale była nie do uratowania. Żeby ją przerobić na budynek użyteczności publicznej, potrzeba około miliona dolarów, ponieważ należałoby ją podeprzeć szkieletem metalowym. Chodzi o trzęsienia ziemi, ale i zabezpieczenie pożarowe. Zrezygnowali z tego. Nie mają planu, co z tym zrobić, kiedy powstanie nowe zendo, ten budynek będzie stał, ale nie będzie normalnie użytkowany.
Uczennica: Muzeum.
Uji: Muzeum, do którego nie można wchodzić. Zasady architektoniczne w Kalifornii są rozbudowane i ściśle przestrzegane, ponieważ chodzi o bezpieczeństwo. Więc gdyby tam był pożar, to ośrodek straciłby ducha, całą półwieczną historię. To byłoby okropne, gdyby to wszystko się spaliło. Mogliby też stracić nowe budynki, które są w trakcie budowy. Kiedy miałem w 2015 roku ceremonię związaną z przekazem, to jej oficjalnym obserwatorem był roshi Genko Akiba, który jest szefem Sotoshu w Ameryce Północnej, czyli takiego zarządu naszej linii zen. To jest człowiek budujący bez wsparcia z Japonii olbrzymi ośrodek, w którym ma się odbywać tradycyjny trening japoński, żeby nie trzeba było jeździć do Japonii. Ta budowa warta jest miliony dolarów. W 2015 roku lokalny pożar zaczął się zbliżać do ziemi, na którą on właśnie zwiózł drewno do budowy. Na szczęście była tam baza strażaków, którzy ugasili ogień, więc nic się nie spaliło. Te doświadczenia roshich Kwonga i Akiby są zatrważające. Z perspektywy polskiej, szczególnie jeśli się tam nie żyło, to nie wygląda tak tragicznie. Ale kiedy się tam mieszkało, to widać, że właściwie wszystko, co myśmy cenili, do czego byliśmy przyzwyczajeni, by się spaliło.
Uczennica: Wyobrażałam sobie, bo też wiem, jak roshi jest przywiązany nawet do takich malutkich przedmiotów w zendo. W jego pokoju dokusan ołtarz pokryty jest mnóstwem obiektów – kiedy się ten ołtarz sprząta, to trzeba je odkładać na swoje miejsce. I myślałam o tym, że gdyby to spłonęło, to byłaby ogromna strata. Uji: Takie wycięcie korzenia. Oni mieli godzinę na spakowanie się.
Uczennica: Chyba o pierwszej zostali obudzeni i dostali informację, że być może będzie ewakuacja.
Uji: Mamy swoje miejsce – piękne, o ogromnym potencjale i trzeba je utrzymać, rozwijać, nie przywiązując się do tego. Przeczytam parę zdań z Dōgena. „Drogą ciała i umysłu Buddy jest trawa, drzewa, kafelki, kamienie i wiatr, deszcz, woda i ogień. Aspirowaniem do oświecenia jest przekształcenie ich i uczynienie z nich drogi buddy”. Czytam o działaniu w rzeczywistości. „Jak przygotowujesz jedzenie, nie patrz zwyczajnymi oczami. Nie myśl zwyczajnym umysłem. Weź źdźbło trawy i uczyń z tego królewski skarb. Wejdź w cząsteczkę kurzu i obróć ją w koło Dharmy. Nie pozwól, żeby pojawiały się myśli, umysł niezadowolony wtedy, gdy przygotowujesz wywar z dzikiej trawy. Nie pozwól, aby pojawiał się radosny umysł, kiedy przygotowujesz zupę ze śmietaną. Nie ma rozróżnienia. Jeśli nie ma rozróżnienia, to nie ma miejsca na katastrofę. Nie bądź niedbały, kiedy pracujesz z kiepskimi materiałami. Dokonuj takiego samego wysiłku, kiedy masz najlepsze materiały. Nigdy nie zmieniaj swojego podejścia w zależności od tego, z jakim materiałem pracujesz. To tak, jakbyś zmieniał swoją prawdę w zależności od tego, z kim rozmawiasz. Jeśli tak robisz, nie praktykujesz Drogi”.
W czerwcu miałem zajęcia w Rzeszowie. To są zwykle zajęcia w weekendy, więc jadę w piątek, wracam w niedzielę po południu. Kiedy wracałem, pociąg zatrzymał się na stacji, żeby przepuścić inny pociąg. Maszynista wyłączył lokomotywę – nie wiem, czy tak się zawsze robi, czy nie. Nie mógł jej włączyć z powrotem. Konduktor ogłosił: „Mamy problem. Lokomotywa się popsuła.” Po kolejnej godzinie wiadomo było, że z Rzeszowa jedzie ekipa mechaników, a z Lublina na wszelki wypadek druga lokomotywa. Był ciepły, miły wieczór. Pociąg nie miał żadnej bufetowej części, ale panowała miła atmosfera. Ludzie wyszli, rozmawiali, palili papierosy. Kiedy wsiadłem, to w sąsiednim przedziale słyszałem rozmowy. Dziewczyna i jej chłopak oraz jego mama z koleżanką. W Rzeszowie bardzo mnie irytowali: krzyczeli, kłócili się i rozmawiali, głównie o jedzeniu. Kiedy pociąg się popsuł, ta koleżanka mamy wpadła w panikę. Przez całe dwie godziny kombinowali, co mają zrobić. Czy mają wrócić do Rzeszowa? Czy mają spać w Lublinie?
Czy mają jechać do Warszawy i spać w Warszawie, ponieważ do Pruszkowa, gdzie mieszkają, nie dojadą? Sprawdzają w Internecie wszystkie możliwe opcje. I jak tak siedzę, aż w końcu uznałem, że nie chcę słuchać ich rozmowy, i poszedłem. I nagle zobaczyłem, jakie to wszystko piękne. I uświadomiłem sobie, że nie muszę się denerwować. Nie muszę nic wymyślać. Będzie, jak będzie. Kiedyś dojadę do tej Warszawy. Chyba większość ludzi też tak myślała. Nie było żadnej agresji, przyjęli to ze zrozumieniem. Następne cztery godziny tego postoju na tej malusieńkiej stacyjce były bardzo miłe. Nie było nic oprócz peronu i ludzi. To były dla mnie najpiękniejsze godziny w całym roku 2017. Chodziłem, patrzyłem na ludzi, trochę rozmawialiśmy. Myślę, że Wyspiański tak się czuł na weselu, gdy wszystko obserwował. Z tego można by film zrobić.
Kiedy jechałem do Rzeszowa, to jechało ze mną takich trzech młodych ludzi. Oni też mnie mocno irytowali, ponieważ bardzo głośno śpiewali i pili piwo. To, że pili piwo to nie problem, ale śpiewali naprawdę głośno. Myślałem, że oni byli pijani po prostu, dlatego śpiewali. Wracali teraz też tym samym pociągiem co ja i znowu śpiewali (śmiech). Okazało się, że oni pojechali do Rzeszowa napić się piwa, bo tam był jakiś festiwal. Nie wiem, czy to byli muzycy, ale tym razem pięknie śpiewali, zaczęli na trzeźwo. Widać było, że bardzo dobrze się bawili.
Jacyś studenci z Lublina też wracali tym pociągiem. Najpierw nie było ich widać, potem zaczęli wyłaniać się tacy skacowani ze swojego przedziału. Przedział był pełen dziewczyn i chłopaków. Wracali z wesela. Byli tak skacowani, że kiedy pociąg stanął, to oni poszli spać, tracąc jedyną szansę, żeby dostać się do Lublina, ponieważ nas właśnie mijał pociąg do Lublina. Ci, którzy jechali do Warszawy, do niego nie wsiadali, gdyż wiedzieli, że nasz pociąg jest jedyny, który tego dnia ma jechać z Lublina do Warszawy.
Ale ci studenci bez problemu by dojechali do Lublina i byliby zaledwie z półtoragodzinnym opóźnieniem. Kiedy się obudzili, to zaczęli się zastanawiać, gdzie dostać piwo. Wypytywali o to wszystkich. Około dziesięciu minut drogi od dworca była jakaś stacja benzynowa. I zaczęli tam chodzić. Ci studenci byli niezwykle sympatyczni.
Radzili się konduktora, żeby im pociąg nie uciekł. Następne dwie godziny spędzili chodząc po piwo. W drodze je wypijali, więc zaraz szli z powrotem. Wspominali to wesele, tańczyli. Jakaś młoda dziewczyna weszła na taką wielką, ohydną, cementową górę, która miała ze trzy metry. Wspięła się tam i usiadła w pozycji lotosu z książką. Nie dało się na nią nie patrzeć. Przerzucała sobie te stroniczki. To było po prostu surrealistyczne. Mógłbym tak jeszcze opowiadać.
Dwóch pasażerów pracowało w PKP. Jeden z nich przeszedł ze swoją narzeczoną do początku pociągu i strasznie klął na nasz parowóz: „Ten typ jest bardzo zły.” Nie będę nazwy wymieniał, ale one się psują. Mówił, że za granicę nie można nimi jeździć, bo tak się psują.
Przyjechała ekipa mechaników. Przyszło trzech fachowców. Jeden z małą walizeczką. To też było fascynujące. Tak klęli, że nie rozumiałem, o czym mówili. Pomijali podmiot, tylko było orzeczenie i epitety. Nie wiem, na co oni tak klęli. Ale szybko zamknęli się w parowozie i go uruchamiali. Nawet na chwilę ta lokomotywa zapaliła, ale potem zgasła. Oni sobie nie poradzili: wzięli walizeczkę, rzucili parę wiązanek i pojechali. To wszystko było takie, jakbym film oglądał.
Byłem tak wypoczęty, kiedy dojechałem do Warszawy koło drugiej (w domu byłem po trzeciej), że musiałem wziąć coś na sen, bo wiedziałem, że nie będę mógł zasnąć. To było piękne doświadczenie! I ja to rzeczywiście łączę z praktyką. Nie zacząłem myśleć, że to jest katastrofa, mam parę rzeczy do zrobienia w poniedziałek, będę zmęczony, po co ten maszynista wyłączał lokomotywę, kiedy stanął, żeby pociąg przepuścić. Lokomotywa przyjechała, postała 20 minut obok naszego pociągu i odjechała. Ludzie w ogóle nie mieli pojęcia, o co chodzi. Ja wiedziałem, bo rozmawiałem z konduktorem. Kiedy ta lokomotywa przyjechała, to pani zawiadowczyni ją wpuściła na inny tor. Zajęło im trochę czasu, zanim uzgodnili z maszynistą, że jednak nasz pociąg jest na innym torze.
Strata jest w naszej głowie, ale też jest realna. Jestem daleki od rozpowszechniania takiego poglądu czy myślenia w ten sposób, że nic się nie zmienia. Starzejemy się. Różne trudne rzeczy się przydarzają, ale to jest poza dobrem i złem. A teraz zaistniała taka szansa, że mamy ten ośrodek i to od nas zależy, ile tu włożymy wysiłku i co z tego będzie. I jak to miejsce będzie żyło. Nikt sobie tutaj nie zbuduje własnego pomnika.
Przejrzałem sobie dziś jeden album ze zdjęciami sprzed 20 lat. Ale myśmy byli piękni! Ewa, jaka była piękna. Byłaś wtedy shuso. To taki album z czasów, kiedy byłaś shuso. To jest takie dziwne, kiedy się spojrzy na te nasze młode twarze. Nadal jesteśmy piękni.
Myślę nawet, że niektórzy są bardziej piękni. Niektórzy nie żyją. Na zdjęciach są ludzie, którzy już z nami nie praktykują. Są ludzie, którzy wpadli w jakieś okropne tarapaty życiowe. To, co możemy zrobić, to przyjść do zendo, zmyć podłogę, wziąć na siebie poprowadzenie jednej medytacji w miesiącu. To jest to, co możemy zrobić – bez przywiązywania się, bez budowania swojego pomnika. To my jesteśmy owocem praktyki roshiego Kwonga przez te 50 lat. Czy to jest jasne? Ludzie, którzy lepiej znają roshiego, wiedzą, co ja mam na myśli. Nie tę wartość materialną, nie to, że on buduje wspaniały ośrodek dla kilkudziesięciu osób, który teraz będzie zgodny z normami architektonicznymi w Kalifornii, tylko żywą praktykę. To nie stanie się kiedyś, tylko teraz.
Na poprzedniej mowie wymyśliłem takie hasło: TO, CO MASZ ZROBIĆ DZISIAJ, ZRÓB DZISIAJ. To postuluję. Teraz fragment z Dōgena ze Wskazówek dla osób funkcyjnych w klasztorze Eihei-ji czyli wskazówek, jak praktykować, jeśli masz ważną pozycję.
„Mistrz zen Xuanze z klasztoru Bao-en kiedyś był administratorem społeczności Fayana. Pewnego dnia Fayan powiedział: »Administratorze, jak długo z nami praktykujesz?«.
Xuanze powiedział: »Jestem w tej społeczności od trzech lat«. Fayan powiedział: »Jesteś stosunkowo nową osobą w tym klasztorze, jak to się dzieje, że nigdy nie zadajesz pytań?«. Xuanze powiedział: »Nie chcę cię wprowadzać w błąd, mistrzu. Muszę coś wyznać. Kiedy byłem z mistrzem Qianfengiem, osiągnąłem pełną pokoju błogość.« Fayan powiedział: »Jakimi słowami osiągnąłeś ten stan?«. Xuanze powiedział: »Kiedyś spytałem mistrza Qianfenga: ‘Co jest jaźnią praktykującego?’. A on odpowiedział: ‘Dziecko ognia poszukuje ognia.’« Fayan powiedział: »Dobre słowa, ale obawiam się, że nie zrozumiałeś ich.« Xuanze powiedział: »Dziecko ognia należy do ognia. Ogień szukający ognia jest tak jak jaźń szukająca jaźni.« Fayan powiedział: »Rzeczywiście nie zrozumiałeś. Jeśli Buddhadharma byłaby właśnie taka, nie przetrwałaby do tego dnia.« Xuanze był tak zmartwiony, że wstał i wyszedł z pokoju, ale kiedy wyszedł, pomyślał sobie: »Fayan jest tutaj nauczycielem. Ma 500 mnichów. Nie potwierdził mojego zrozumienia, ale to, co powiedział, pewnie jest prawdą.«, więc wrócił do pokoju i przeprosił. Fayan powiedział: »A dlaczego mnie nie spytasz?«. Xuanze powiedział: »To co jest jaźnią praktykującego?«. A Fayan powiedział: »Dziecko ognia szuka ognia.« I wtedy Xuanze doświadczył wielkiego oświecenia.” To jest instrukcja dla nas, zaawansowanych praktykujących. Nasze miejsce w ten sposób ma rozkwitnąć.
Pytania, komentarze. Może jeszcze macie jakieś pomysły. Czas na rozmowę.
Uczennica: Ja mam pytanie à propos tego fragmentu Dōgena. Kiedy robisz jakąś zupę, to powstrzymaj niezadowolony umysł, a kiedy robisz zupę ze śmietaną, to powstrzymaj zadowolony umysł. I ja to rozumiem w kontekście życia w klasztorze czy treningu. Ale kiedy myślę o tym, że mąż mi robi pyszną zupę ze śmietaną, to pojawia się radość i mam ochotę powiedzieć: „Ojej, jakie pyszne! Dziękuję!”. Zastanawiam się w związku z tym, czy to jest rzeczywiście wskazówka do praktyki w życiu codziennym, bo być może jest tak, że ja czegoś nie rozumiem i powinnam praktykować wstrzymywanie pojawianie się takiego umysłu.
Uji: Nie, jeśli mąż robi dobrą zupę, to wspaniale. Ale cierpienie nie jest wtedy, gdy jemy złą zupę, czy kiedy się komuś przypali. Cierpienie jest wtedy, kiedy jesteśmy przywiązani i chcemy zawsze dobrą zupę, a czasem jej nie ma. I co wtedy?
Uczennica 1: Ale on powiedział, że masz ten zadowolony umysł wstrzymywać. Rozumiem funkcję tego podczas zazen. Kiedy wstrzymujesz niezadowolony umysł, to wstrzymujesz też zadowolony. I rozumiem też to, co ty próbujesz powiedzieć. Zastanawiam się jednak, o co Dōgenowi chodziło.
Uji: Może masz rację, że to bardziej w kontekście klasztoru zostało napisane. Kiedy jest orioki, to nie wkładasz sobie więcej w zależności od tego, czy jest dobre, czy złe, i to cię uwalnia. To jest unikalna cecha buddyzmu, że nie musimy gonić za tym, co się przyjmuje za sukces, za tym, co jest miłe. Kiedy coś nie jest miłe, to też jest w porządku. Strata też jest w porządku. Kiedy pociąg się zepsuje, to też jest dobrze, a może się zdarzyć - tak jak mi się zdarzyło - że to był najwspanialszy czas od lat.
Uczeń: Tak się zastanawiam. Bo wszystko jest dobrze i fajnie, kiedy punktem odniesienia jest punktualność pociągu albo niezłe jedzenie. Ale jeśli standardem staje się coś kiepskiego? Ja się mogę tym nie przejmować, ale powoli schodzimy na psy.
Uji: A jak to się ma do tematu?
Uczeń: Jeśli mamy się nie przywiązywać do wspaniałej zupy, czy nie zauważać, że coś jest słabe, źle ugotowane, to po pewnym czasie może się okazać, że jemy tylko źle ugotowane rzeczy (śmiech).
Uji: To nie jest tak, że masz nie zauważać. Nawet możesz się przywiązywać trochę do tej dobrej zupy. Myślę, że tego, o czym Małgosia mówi, uczymy się w klasztorze lub podczas odosobnień. W życiu chcesz, żeby rodzina dobrze jadła. To nic złego. Chodzi o to, żeby nie tworzyć niepotrzebnego cierpienia, kiedy nie ma tego dobrego jedzenia, ale to nie znaczy, że się starać, przestajemy działać. To jest mit na temat buddystów, że skoro się nie przywiązują do niczego, to będą żyli w brudzie, z pchłami i robactwem, w abnegacji. To nie jest tak.
Uczennica 3: W tym fragmencie chyba jest też o tym, żebyś włożył całe swoje serce, nawet kiedy masz kiepskie materiały. Czyli że robisz coś, co jest najlepszej jakości, nawet kiedy widzisz, że nie za bardzo jest z czego. Ale nadal robisz tak, jak możesz najlepiej.
Uczeń: Nie pozwalać sobie na negację.
Uczennica 3: Ja to rozumiem tak, że należy się angażować niezależnie od tego, czy lubisz zupę ze śmietaną czy z kluskami.
Uczennica 1: Moje pytanie bierze się z tego pytania, jak praktykować na co dzień. Kiedy jestem na odosobnieniu, czy kiedy robię zazen, to staram się praktykować ten nierozróżniający umysł. Ale być może jest tak, że mogę też praktykować ten nierozróżniający umysł, kiedy jestem w domu. Rozumiesz, o czym jest moje pytanie? Bo to jest wprowadzanie się trochę w taką sztuczną sytuację – takie mam wrażenie, ale może nie. […]
Uji: To jest wielkie wyzwanie, ale trzeba praktykować ten umysł. I to nie kosztem dobrego jedzenia.
Uczeń: Wiele lat temu zajmowałem się fotografią. To był głęboki PRL, w związku z tym materiały, które były dostępne, były żenujące. Papier nie miał czerni. Negatywy były słabo kontrastowe. Uzyskanie jakichkolwiek efektów wymagało heroicznych wysiłków. Trudno, nie mając efektów, nie zrażać się i wciąż starać osiągać najlepsze rezultaty.
Uji: Ja to mówię w kontekście ośrodka. Mamy pracę do wykonania. Bez przywiązania, bez myślenia o sobie, bez nadziei na nagrodę: trzeba tu robić różne prace. Nie może być tak, że założymy, że rezydenci, Magda z Michałem, będą wszystko robić. Musimy myśleć, jak to utrzymać i jak sprawić, żeby tu się dużo rzeczy działo. Czy ktoś się jeszcze chce czymś podzielić?
Uczennica 4: A jeśli tam, na Sonomie, wszystko płonie, to w jakie oni ich wywieźli bezpieczne miejsce? Bo tam wszędzie dookoła są wzgórza, lasy.
Uczennica 1: Bo nie było tak, że to wszystko naraz płonęło, tylko w różnych miejscach. Widziałam, że jakieś szkoły w Petalumie oferowały miejsca, duże instytucje, ośrodki, domy gminne. Roshi z Shinko, Nyozem i Kashin pojechali do Cama, a o reszcie rezydentów to wiem tylko, że są bezpieczni, nie wiem, gdzie konkretnie.
Uji: W południowej Kalifornii takie pożary są normą, ale ja nigdy nie słyszałem, żeby paliło się koło Santa Rosa. Tam London miał chałupę w którymś momencie.
Uczennica 4: Chciałam to powiedzieć, że Jack London miał tam swoją chałupę, i on ściągnął do Kalifornii eukaliptusy, które w Kalifornii nie rosły, a one są bardzo łatwopalne i często są przyczyną pożarów.
Uczeń: Czyli to wszystko jego wina (śmiech)!
Uji: Zresztą jego chałupa się spaliła. On zbudował piękny dom i zaraz mu się spalił. Ja to
wiem, bo on opisuje w jednej książce Górę Sonomę.
Uczennica 4: Czytałam, że te eukaliptusy się rozpleniły i że są często zarzewiem
pożarów. A sekwoje mają taką korę, która jest niepalna. I też jakaś faza rozwoju tych sekwoi wymaga pożaru, więc musiały być pożary.
Uji: Młode sekwoje kiełkują po pożarze. To tyle ciekawostek.
Uczeń 2: Te pożary są w tej chwili w całych Stanach. To się ciągnie od czerwca mniej więcej. Czytałem, że kilkadziesiąt milionów ludzi nie widzi słońca. To słońce to taka biała plama zza potwornego smogu. I to dotyczy też Kanady. I to się dzieje
prawdopodobnie ze względu na globalne ocieplenie.
spisała: Małgorzata Sieradzka-Imhoff zredagowali: Krzysztof Jaroń z Ujim
Rosi Jakusho Kwong: Urodziny Buddy
MOWA DHARMY WYGŁOSZONA PRZE Z ROSIE GO J AKUSHO KWONGA Z OKAZJ I URODZIN BUDD Y W 2020 R.
To dla mnie nieco poruszające, bo Roshi Suzuki podczas ceremonii Urodzin Buddy nosił czerwoną szatę oraz czerwone koromo, i to właśnie jego okesa. Nam wszystkim trudno jest pojąć oraz zrozumieć znaczenie tej ceremonii. Dla mnie, a robię to od 47 lat plus 10 lat w Sokoji jeszcze przed Ośrodkiem na Sonomie, jest to sprawa najwyższej wagi, ponieważ jest to urzeczywistnienie prawdy, która jest w Tobie. Dlatego nie możesz tego osiągnąć. Ponieważ to nie jest na zewnątrz Ciebie, ale w Tobie.
Tuż za moim zasłoniętym oknem Stoi dąb bez imienia
tej samej wielkości co drzewa Bodhi w Indiach, tego samego kształtu i tej samej formy,
nosi wiszące kolczyki, niczym kwiaty – miękkie, żółte, delikatne
na tle szorstkich liści dębu w kolorze szartrez. Miękkie kwiaty na szorstkim dębie –
olśniewająca żółta zieleń ponad miarę, na zawsze.
Jakkolwiek pięknie, wciąż cieknie mi z nosa na Górze Sonoma.
Moja synowa zapytała o ten buddyjski gest – mały Budda wskazujący jednym palcem w górę i jednym w dół. A dziś rano padał delikatny deszcz. I właśnie kiedy nabieramy wody i namaszczamy nią głowę Buddy – a Budda to jesteś też ty i ja, każdy z nas – to reprezentacja tego delikatnego opadania wody, kropiącego deszczu. A gdy deszcz pada, dotyka płatków i dzwoni wiszącymi kolczykami. Jest to bardzo piękne i przywołuje czas narodzin Buddy. Po tym, jak Budda zrobił kroki w głównych kierunkach, on lub nawet ona, stała w miejscu i wskazała jednym palcem w górę, a drugim w dół. A to oznaczało absolut (góra) i względność (dół). Te dwa aspekty - Budda poprosił górę i dół, czyli dualność, przeciwieństwa obecne we wszystkim, aby rozpoznały jego urzeczywistnienie.
Więc to doświadczenie, które jest bliżej każdego z nas, niż możesz sobie wyobrazić lub pomyśleć, jest tak blisko.
A zatem, prosząc przeciwieństwa o potwierdzenie swojego doświadczenia, prosi on czy ona o zjednoczenie przeciwieństw. On jest tym zjednoczeniem, które uznaje jego urzeczywistnienie. I w zasadzie my to recytujemy w Sutrze Serca codziennie, choć tak naprawdę powinniśmy zacząć ją studiować i studiować, co to oznacza. A dokładnie oznacza to zjednoczenie w praktyce zazen, codziennej praktyce zazen. Te przeciwieństwa, dychotomie, polaryzacje powodują, że cierpimy, a my nie rozumiemy związku. A w zazen one rozpuszczają się w jedno. I jak mówi Dōgen, niektórzy to urzeczywistnią, inni nie, ale w zazen chodzi o to, że ono rozpuszcza te przeciwieństwa. [Dziecko gaworzy] Tak! I to jest ten cel. [Dziecko gaworzy] Tak! Taki jest przekaz Sutry Serca i cel naszego siedzenia. Dziecko jest już tutaj. [Roshi chichocze]
Parafrazując [Sandokai] – tam, gdzie jest ciemność, jest światłość. Tam, gdzie jest światłość, jest ciemność. Z tą światłością, dedykujemy tę ceremonię ciemności. Mam nadzieję, że wszyscy mają się dobrze. Dobrze was widzieć. Ci, którzy ukrywają się za ciemnymi kwadracikami, musicie się odsłonić, żebyśmy mogli zobaczyć, czy siedzicie w swoich piżamach czy nie. Hę? I żebyśmy też mogli zobaczyć Was, skoro Wy widzicie nas. Dziękuję bardzo.
tłumaczyła Małgosia Myoju Sieradzka-Imhoff
redagował Totai
ostatnie szlify Ewa Czynczyk
Mowa w czasie sessin, dzień 5
ŚRODA, 9 CZERWCA 1971 ROKU, SAN FRANCISCO
Myślałem, że mamy jeszcze dzień sessin, ale dzisiejszy dzień jest ostatni.
Myślę, że zrozumieliście, czym jest zazen jako wasza praktyka. Ale nie wyjaśniłem, jak macie siedzieć. Nie dałem szczegółowej instrukcji, jak macie siedzieć, tylko powiedziałem, jak praktykuję sikantaza, czyli zazen. Może to mój sposób, a nie wiem, jak siedzieliby inni nauczyciele. Nie wiem, ale tak czy inaczej to moje sikantaza. Zacząłem tę praktykę właściwie ze dwa lata temu, kiedy spróbowałem przejść potok w Tassajara [śmieje się, śmiechy], a nie dlatego, że widziałem wiele miejsc dobrych do siedzenia. Są dwie, trzy jaskinie, w których można siedzieć. Ale to nie dlatego. Może ktoś z was wtedy ze mną pływał. Były tam jakieś piękne uczennice [śmieje się, śmiechy] i Peter [śmieje się, śmiechy]. A jak wiecie, właściwie nie umiem pływać [śmieje się], ale ponieważ oni się tak dobrze bawili w wodzie,
pomyślałem, że dołączę [śmieje się]. Ale nie umiałem pływać. Tyle pięknych dziewczyn, że spróbowałem się tam dostać [śmieje się, śmiechy] nie wiedząc, że nie umiem pływać [śmieje się], więc mało nie utonąłem [śmieje się, śmiechy]. Wiedziałem jednak, że nie umrę, nie utopię się. Nie utonę na śmierć, bo dokoła jest tylu uczniów. Więc ktoś mi pomoże [śmieje się]. Nie traktowałem tego zbyt poważnie. Ale czułem się dość koszmarnie. Łykałem wodę [śmieje się]. Wrażenie było okropne, więc wyciągnąłem rękę, żeby można mnie było złapać [śmieje się]. Ale nikt… [śmieje się, śmiechy] Nikt mi nie pomógł. Postanowiłem więc pójść na dno [śmieje się, śmiechy], żeby przejść, ale to też nie było możliwe [śmieje się, śmiechy]. Nie mogłem sięgnąć dna, ani nie mogłem wydostać się z wody. Widziałem nogi pięknych dziewczyn [śmieje się, śmiechy]. Ale nie mogłem [śmieje się] ich dosięgnąć. Dosyć się przestraszyłem [śmieje się, śmiechy]. Zdałem sobie w tamtej chwili sprawę, że nigdy nie będziemy mieli dobrej praktyki, dopóki nie spoważniejemy. Wiedziałem, że nie umieram, więc nie traktowałem tego poważnie. Ponieważ nie traktowałem tego poważnie, było mi bardzo ciężko. Pomyślałem, że gdybym wiedział, że umieram, nie walczyłbym dłużej. To, co mogę zrobić, to pozostać nieruchomo/ucichnąć [śmieje się], gdy umieram. A ponieważ myślałem, że mam jeszcze kolejną chwilę, nie mogłem spoważnieć.
Od tamtej pory zacząłem sikantaza bez spodziewania się kolejnej chwili. Chwila po chwili. Spróbowałem siedzieć, jakbym umierał w wodzie. To bardzo pomaga. Od tamtej pory moja praktyka bardzo się rozwinęła. Oto dlaczego. Długo próbowałem i myślę, że mam spore zaufanie do swojej praktyki, więc powiedziałem wam, jak siedzę sikantaza.
To było bardzo ciekawe doświadczenie. Otaczały mnie piękne dziewczyny [śmieje się], a to mi się skojarzyło z tym, jak Budda pokonał demony [śmieje się, śmiechy]. Przepraszam – nie jesteście złymi, tylko pięknymi [śmieje się] demonami [śmieje się, śmiechy]. Ale kiedy
umieram, te piękne dziewczyny nie pomogą. Jeśli naprawdę umieram, nie przez wodę, tylko z powodu choroby czy czegoś innego, nie pomogą.
Rosi Shunryu Suzuki daje mowę w Ośrodku Zen San Francisco 9 marca 1971 r. Pierwszy po lewej sensei Katagiri.
Źródło: https://suzukiroshi.sfzc.org/dharma-talks/march-9th-1971/
Możemy więc siedzieć z demonami i pięknymi dziewczynami, i demonami czy wężami.
Wiecie – węże są w porządku [śmieje się]. Kiedy umieram [śmieje się], wąż nie zrobi mi krzywdy. Tak czy inaczej umieram, więc w porządku. I są ze mną. Z radością przy mnie będą, a ja cieszę się, że jestem z nimi. W takiej sytuacji wszystko jest z nami, a my cieszymy się, że jesteśmy z tym wszystkim, kiedy nic nas nie rani, nie pomaga nam, ani nie przeszkadza.
Jednak zwykle trudno tak czuć, bo angażujemy się zawsze w dążenie do zyskiwania, oczekiwanie czegoś w przyszłości. Zwykle więc to bardzo trudne. Ale przynajmniej kiedy praktykujecie zazen, nie powinniście dawać się złapać, czy angażować się w dążenie do zyskiwania. Najważniejsze, by otwarcie się do siebie odnosić i być sobą. Wtedy w naturalny sposób możecie przyjmować rzeczy takimi, jakimi są i widzieć rzeczy, jakimi są. Wówczas posiądziecie doskonałą mądrość. Dlatego powiedziałem wam o moim sposobie na zazen.
Jak wczoraj wieczorem powiedział sensei Katagiri, obudziliście się teraz ze snu. „Snem” określa nasze codzienne życie, pochłonięte dążeniami do zysku. Także wtedy, kiedy oczekujecie czegoś na różne samolubne sposoby, to też jest właściwie wasz sen. Lecz po
przebudzeniu ze snu trzeba wam innego, by wrócić do prawdziwego życia, które zawiera wasz sen.
Wasz sen jest tak naprawdę w waszym codziennym życiu. Właściwie nie możecie przestać śnić, a wasze życie nie będzie się specjalnie różniło od życia ze snu. Sen to coś, czego doświadczasz, co się przejawia. Czyli właściwie [śmieje się] różnica jest niewielka. Może to jest to samo, co robisz. Ale kiedy zdajesz sobie sprawę, że to sen, to to jest życie z punktu widzenia Buddy.
Gdy jesteś w stanie siedzieć – praktykować sikantaza – i kiedy doświadczasz sikantaza, kiedy rozumiesz znaczenie sikantaza, znaczenie twego codziennego życia będzie zupełnie inne [śmieje się]. Czy rozumiecie [śmieje się], jak bardzo jest inne [śmieje się]? Jeżeli nie rozumiecie, może jeszcze nie praktykujecie sikantaza. Może. Co to za różnica? Jesteście wolni od wszystkiego. To główna sprawa. Zazwyczaj nie jesteście wolni od rzeczy, które macie i widzicie. Lecz kiedy doświadczycie, czy kiedy zrozumiecie doświadczenie sikantaza, będziecie wolni od rzeczy. I będziecie cieszyli się życiem w jego prawdziwym znaczeniu, bo nie będziecie do niczego przywiązani.
Mówimy zawsze „Nie przywiązuj się do niczego.”, ale dosłownie nie znaczy to tak bardzo przywiązania lub braku przywiązania. Brak przywiązania nie jest właściwie przeciwnością przywiązania. Przywiązanie może być brakiem przywiązania. Brak przywiązania może być też przywiązaniem. Dlatego słowa [śmieje się] nie znaczą tak wiele. „Brak przywiązania” [śmieje się, śmiechy], „przywiązanie” [śmieje się] nie znaczy tak wiele.
Swoją drogą, kiedy naprawdę czujecie się radośni – wiecie, naprawdę radośni – i ta radość trwa, może to jest brak przywiązania, czyli to, o co nam chodzi. Zwykle radość, jaką czujecie, to taki rodzaj radości, po którym czujecie żal. „Och, [śmieje się] wtedy byliśmy bardzo radośni, ale teraz [śmieje się] już nie tak bardzo.” Tak się poczujecie.
Ale prawdziwa radość będzie trwała na zawsze w twoim umyśle i doda ci sił, czy znajdziesz się w niepomyślnym czasie, czy w szczęśliwym. Kiedy doświadczać będziesz powodzenia, ucieszysz się nim, a nawet wtedy, gdy poniesiesz porażkę – też dobrze [śmieje się]. Doda ci sił. Nie doda sił, ale i tak dobrze. Możesz cieszyć się poczuciem porażki: „O, zupełnie dobrze.” [śmieje się, śmiechy] „Nie tak źle, jak sądziłem.” Taki rodzaj odczucia masz zawsze.
Dlatego zawsze zadowala cię to, co jest. Zawsze jest dla ciebie wystarczająco. Nie chcesz zbyt wiele, inaczej niż wcześniej. Choćby przyszło ci rozpocząć jutro rano studniowe sessin, dasz radę [śmieje się]. Nie zniechęcisz się. Nie powiesz: „Nie dam rady po pięciu dniach sessin. To za dużo.” [śmieje się] Tak nie mówisz. „No, dobra, działajmy.” – możesz powiedzieć, bo wiesz, że dasz radę. W życiu, gdy trafisz na wielką trudność, jak trafiasz na wielką górę – nie jak Tassajara. Tassajarę można przejść na wiele sposobów [śmieje się], ale wielka góra nie ma żadnego przejścia. Na to wygląda, ale nawet gdy pojedziesz do Nepalu, jakieś przejście jest. Studniowe sessin jest trudne, gdy je robisz. Dasz radę. Nawet jeśli umrzesz, nic się nie stanie [śmieje się, śmiechy]. To w porządku. Coś się i tak wydarzy [śmieje się]. Zawsze się więc cieszysz i nie poddajesz się zniechęceniu. Dōgen-zendzi wyjaśnił to poczucie w Tenzo- kyōkun. Instrukcje dla głównego kucharza. Chociaż myślisz: „Nie da się gotować z tak kiepskich składników.”, jest sposób, by gotować. Jeżeli naprawdę zależy ci, by sprawić radość przyjaciołom, zawsze dasz radę. Gdy zawsze masz duży umysł, umysł dobroci i radosny umysł. Ten rodzaj umysłu powstaje z sikantaza. Dopóki oczekujesz czegoś w przyszłości, nie możesz dobrze robić rzeczy. Kiedy nie masz oczekiwań i po prostu to robisz, coś się stanie. To właśnie jest sikantaza.
Kolejna rzecz, to że zmieni się rodzaj wybieranego przez ciebie życia. Dotąd podoba ci się to, co wielkie, duże i piękne [śmieje się]. Numer jeden w Kalifornii [śmieje się, śmiechy].
Ośrodek zen numer jeden, klasztor zen w Ameryce, na świecie. Lepszy nawet od [śmieje się] klasztoru japońskiego [śmieje się]. Tego właśnie chcesz, nim twoja praktyka będzie właściwa. Inne będzie to, co wybierasz i inny będzie twój sposób życia.
Wasze życie waszych hipisowskich czasów [śmieje się] jest bardzo inne, jak myślę. Czas hipisów jest inny. Bardzo jak buddyjski. Może dlatego buddyzm wam się podoba. Ale jeśli zostaniecie buddystami, wasze życie zmieni się jeszcze bardziej – będziecie super-hipisami hipisowskiego życia [śmieje się, śmiechy], a nie zwyczajnymi. Wasz styl życia bardzo przypomina styl buddyjski, jednak nie dość. A kiedy macie ten rodzaj ścisłej praktyki i kiedy ignorujecie swą praktykę, słabą stronę swej praktyki, kiedyś wasza praktyka będzie dobra. Stopniowo coraz lepiej będziecie rozumieć, co mówią mistrzowie zen, i coraz bardziej cenić ich życie. Po wykładzie myślałem o tym, co powiedziałem. Zazwyczaj łatwo zapominam [śmieje się], co dokładnie powiedziałem, ale [śmieje się] wykład, który wam dałem, był dość poważny [śmieje się] – rezultat rzeczywistego doświadczenia. Myślałem więc o nim i myślałem – myślę, że położyłem nacisk na ciężką praktykę, trudną, ciężką praktykę: „Nie oczekuj kolejnej chwili ani niczego innego. Nie poruszaj się!” [mówi z udawaną powagą i śmieje się Rosi i inni] Przepraszam, ale muszę to powiedzieć, bo wasza praktyka wydaje się taka słaba. Chciałem was wzmocnić. A to, co miałem na myśli, to że potrzebujecie pewności siebie. To, że wasza praktyka nie jest taka dobra, to w porządku. Że się ruszacie – może w porządku. Ale jeśli brak wam pewności siebie, zazen nie może być zazen. Jeśli nie jesteście wobec siebie wystarczająco wymagający i jeśli brak wam zaufania, to to nie zadziała.
Dlatego tak powiedziałem – ale to, co czyni waszą praktykę coraz głębszą, a doświadczenie coraz lepszym, jest zwykły wysiłek, zwykły wysiłek – codzienny wysiłek, by siedzieć. To stale polepsza wasze doświadczenie.
W Chinach i Japonii wielu jest nauczycieli, którzy osiągnęli oświecenie w ten sposób [śmieje się i pstryka palcami]: pstryk! [śmieje się] O tak [pstryka znowu i śmieje się, inni też]. Tak może się wam wydawać, jednak był to efekt wielu lat praktyki i wielu porażek. To te sławne słowa Dōgena-zendzi: „To, że trafiasz w sedno, to wynik dziewięćdziesięciu dziewięciu porażek.” [śmieje się] Ostatnia strzała trafia w sedno, ale dopiero po dziewięćdziesięciu dziewięciu porażkach. Tak więc porażka jest tak naprawdę w porządku. Ale ilekroć trafiasz w sedno, ilekroć strzelasz, robisz to z pewnością, wiesz na pewno, że trafisz. To ważne. Więc Dōgen-zendzi powiedział: „Dziewięćdziesiąt dziewięć porażek jest w porządku.” [śmieje się] Tak czy inaczej więc, będę wciąż starał się trafić w sedno, choć to nie działa. Zawsze, gdy siadasz, twoim zadaniem jest praktykować najlepiej, jak umiesz. Kiedy tylko siedzisz ze skrzyżowanymi nogami przez czterdzieści minut, możesz pomyśleć „To zazen.” Ale to nie zazen. Jeśli to przygotowanie, to w porządku. Na przykład kiedy praktykujesz jogę. Ale trzeba robić to, co najważniejsze – z całych sił fizycznych i duchowych. Dlatego potrzeba nam właściwego oddechu. Bo przecież kiedy wykonujesz wysiłek fizyczny, oddech za tym podąża. A kiedy oddychasz w niewłaściwy sposób, nie dasz rady pracować fizycznie. Nawet
kiedy szyjesz, powinien za tym podążać oddech. Gdy podnosisz coś ciężkiego, trzeba w pełni kierować oddechem, inaczej nie uda ci się podnieść ciężaru. Możesz powiedzieć, że przecież zawsze udaje ci się złapać oddech, ale oddech… Jeśli chcesz dobrze oddychać, sprawa nie jest taka prosta. Musisz mieć właściwą pozycję ciała i prawidłowo układać mudrę, bo mudrā jest symbolem twojej psychiki. Jeżeli nie masz prostego kręgosłupa, będziesz mieć
niewystarczająco głęboki oddech. Kiedy więc pomyślisz o tym wszystkim… Jak kierować wysiłkiem psychicznym i fizycznym. Oczywiście, że to wymaga czasu. Oświecenie nie nadchodzi, dopóki w pełni nie kierujesz umysłem i ciałem. Nie jesteś w stanie go przyjąć. Nie czujesz, że masz oświecenie. Innymi słowy, kiedy twoje umysł i ciało całkowicie stanowią jedno, oświecenie po prostu jest. Cokolwiek usłyszysz, cokolwiek pomyślisz, to będzie oświecenie. Czyli to nie dźwięk, jaki wydaje uderzony kamykiem bambus, ani kolor śliw oświecają, ale praktyka. Dlatego osiąga się oświecenie. Na co dzień zawsze masz sposobność mieć oświecenie, cokolwiek robisz: kiedy korzystasz z ubikacji, to sposobność, by osiągnąć oświecenie. Gdy gotujesz, jest oświecenie. Gdy sprzątasz podłogę, jest oświecenie. Myślę, że mamy szczęście mieć rozmaitych nauczycieli.
To się nie dzieje ot tak, ale prowadzi w to miejsce wcześniejszy wysiłek człowieka. Wasza kultura dotarła w to miejsce, gdzie chcecie studiować zen. Kultura japońska dotarła do punktu, w którym trzeba jej odnowy. Ten duch nie pojawił się w Japonii w ciągu dziesięciu, dwudziestu lat. Ów ruch trwał w Japonii dość długo.
O ile wiem, źródłem dla wszystkich nauczycieli był rosi Oka Sōtan – źródłem mocy wszystkich nauczycieli. Rosi Tatsugami uczył się u rosiego Harady. Nauczycielem rosiego Harady był Oka Sōtan.
Moim nauczycielem był rosi Kishizawa, a moim mistrzem Suzuki So-on, a ich nauczycielem był rosi Oka Sōtan. Nauczycielem rosiego Yoshimury był rosi Hashimoto. Nauczycielem rosiego Hashimoto był rosi Oka Sōtan. Na Uniwersytecie Komazawa byli dobrzy naukowcy – Eto Sokuo. To był mój kolega z klasy – kolega z klasy mojego nauczyciela – kolega z klasy mojego mistrza [Gyokujuna So-ona], kiedy obaj studiowali na Komazawa. Szefem Komazawa był wówczas rosi Oka Sōtan. Dlatego sprawy nie układały się w ten sposób w Ośrodku Zen przypadkiem. Gdy nie wiemy, co robić, studiujmy nauczanie rosiego Oki, nauczanie rosiego Kisizawy czy rosiego [Kōdō] Sawakiego, a jest w nich odpowiedź, bo wszystkie pochodzą z jednego źródła. Oka Sōtan był naprawdę wielkim nauczycielem. Był nie tylko wielkim nauczycielem dla swoich uczniów, lecz także dla świeckich, którzy studiowali pod jego kierunkiem.
Chciałem wam coś powiedzieć o tym, jak rozszerzyć nasze sikantaza na codzienne życie, dziś, właśnie teraz. I sięgnąłem po interpretację wskazań autorstwa rosiego Oka Sōtana. I przeczytałem przedmowę [śmieje się] napisaną przez rosiego Kishizawę. I w tej przedmowie rosiego Kishizawy do interpretacji wskazań według rosiego Oka Sōtana rosi Kishizawa odnosi się do linii przekazu wskazań rosiego Oka, w której był błąd [śmieje się]. Był w niej błąd.
Rosi Kishizawa po wielu latach studiowania pod kierunkiem rosiego Oka wiedział, która linia jest właściwa. Linia powinna być taka… Rosi Kishizawa wiedział, jaka powinna być.
Jednak linia rosiego Oka jest niewłaściwa, ponieważ linia przekazu Dōgena-zendzi składa się z dwóch linii: rinzai i sōtō, i dotarła do Dōgena-zendzi od Nyojō – to linia sōtō. Druga pochodzi od Myōzena, mistrza rinzai, ucznia Eisaia. Jednak linia rosiego Oka to sōtō. Dlatego rosi Kishizawa musiał spytać go, czemu tak jest. „Czemu tak jest? To błąd.” – powiedział.
„Twoja linia przekazu ma błąd.” [śmieje się] „Co to jest?” Gdy zadał pytanie, rosi Oka Sōtan zmienił się na twarzy i łzy napłynęły mu do oczu. „Tak, jest w niej błąd.” I zaczął mówić o swojej linii przekazu. Kiedy rosi Oka był młody, chciał iść na Uniwersytet Komazawa, żeby
studiować buddyzm. Chciał tam iść. Jednak jego mistrz Token mu na to nie pozwolił, a może nie było go stać na posłanie rosiego Oka do szkoły, więc niełatwo mu było się zgodzić.
Dlatego rosi Oka rzekł: „Chcę gorliwie studiować i zostać dobrym nauczycielem, i dawać wskazania, dziukaj – odziukaj – dawać odziukaj-e wielu ludziom, więc pozwól mi studiować dalej.” Ucieszył tym mistrza Tokena, który powiedział: „Dobrze, w takim razie możesz iść.”
Ale rosi Oka wrócił, gdy skończył naukę. [Token] pracował wówczas nad drewnianym stemplem do linii przekazu, pozwalającym zrobić dokument linii przekazu, okeczimjaku. Część z was otrzymała moje okeczimjaku, kiedy dostawaliście rakusu. Mistrz rosiego Oka pracował nad takim, które nie było wykonane prawidłowo, więc rosi Oka wyjaśnił ze szczegółami, że to nie tak. Nie powinno obejmować tylko linii sōtō, tylko rinzai i sōtō.
Jego nauczyciel się zgodził: „Dobrze, może się pomyliłem, to jest linia, którą miał Kankei- zendzi” – inny słynny nauczyciel. „A zgodnie z linią przekazu Kankeia-zendzi moja linia nie jest niewłaściwa. Skoro taka jest linia Dōgena-zendzi, i ta powinna być taka.” – powiedział. A potem rzekł: „Zrobię nowy stempel.” Kiedy jednak wrócił rosi Kishizawa i rosi Oka go znów zobaczył, stempel już był w połowie gotowy, a to sporo. I Token, nauczyciel rosiego Sōtana, poszedł z tym do jakiegoś specjalisty i uczył się, jak to zrobić, i próbował ponownie. Kiedy wrócił rosi Oka, skończył pracę, choć stempel nie był gotów. Ukończył pracę. I pokazał, co
zrobił. Wówczas rosi Oka znów zmienił się na twarzy i popłynęły mu łzy, zwłaszcza kiedy powiedział: „Oto okeczimjaku, dokument linii przekazu dla ciebie na duże odziukaj-e. To dla ciebie.” Prawie płakał, kiedy to mówił. Płakali obaj, nauczyciel i uczeń – objęli się i płakali. I nauczyciel – rosi Oka – powiedział: „Ten dokument linii przekazu jest w porządku, choć nie jest dokładnie taki, jaki miał Dōgen-zendzi. Jest w porządku. Jak długo to drewno wytrzyma, tak długo będę go używał.” Dlatego właśnie dokument linii przekazu rosiego Oka zawiera błąd. Ponieważ nie był prawidłowo wykonany, rosi Kishizawa oskarżał rosiego Oka. Ten, oskarżony, płakał. Taki właśnie był rosi Oka. Naukowiec czy wielki mistrz zen zwykle tak się nie zachowują. Nie tak – zupełnie nie tak. O Dōgenie-zendzi mówimy, że był wielki, chyba nie ze względu na Shōbōgenzō, ale ze względu na jego szczerą praktykę, nie tylko jako mistrza zen, ale jako człowieka, istoty ludzkiej. Był niezwykle oddanym uczniem buddyzmu. Rosi Oka był tego rodzaju nauczycielem. Nie wiedziałem, co właściwie powinniśmy zrobić ze starą okesa, gdy rosi Yoshida pokazał nam, jak powinna wyglądać właściwa, tradycyjna okesa. Nie wiedziałem, co zrobić. Kiedy jednak sięgnąłem do książki rosiego Oka na temat wskazań, nie pomyślałem, żeby rozwiązać ten problem z pomocą rosiego Oka. Chciałem się jednak dowiedzieć, jak interpretował wskazanie, by nie podejmować nieczystych działań.
Chciałem czegoś się na ten temat dowiedzieć. Trafiłem jednak na tę przedmowę [autorstwa Kishizawy-zendzi]. Tej części nie czytałem. Myślałem, że to tylko wprowadzenie [śmieje się]. Ale kiedy mi tego potrzeba, to – wiecie – zwyczajnie zjawia się przede mną. Możecie powiedzieć, że przypadkiem, ale ja to inaczej odbieram [śmieje się]. Jeżeli twierdzicie, że rzeczy dzieją się przypadkiem, wszystko dzieje się przypadkiem [śmieje się]. Kiedy nie wiemy, mówimy: „Przypadek.” Dyskutowałem zawzięcie z senseiem Katagirim, co powinniśmy zrobić. [śmieje się] Nie znajdowaliśmy odpowiedzi. W tym wypadku nie możemy zapytać rosiego Yoshidy ani nikogo innego. Sami powinniśmy rozstrzygnąć kwestię, kto za to odpowiada. Myślicie, że tak to się dzieje w Ameryce, w Ośrodku Zen, ale to nie jest po prostu przypadek. To efekt pracy wielu lat pracy ciężkiej pracy, uczciwej pracy wielu ludzi. To nie jedynie sposób na propagowanie buddyzmu. Dla nas nie ma czegoś takiego jak idea buddyzmu. Dla nas zawsze sprawą będzie to, co jest prawdą.
Jak wczoraj wieczorem powiedział sensei Katagiri, oddychać trzeba prosto do nieba. A na poduszce powinniśmy siedzieć bez ruchu tak, byśmy mogli rosnąć do nieba. Tak właśnie praktykujesz zazen, jak ja praktykuję zazen, jak sensei Katagiri praktykuje zazen – jako kapłan, jako świecki. Nie ma różnicy w zasłudze, czy jesteś człowiekiem świeckim, czy kapłanem, jeśli wiemy, jaki jest cel praktyki i jak mamy wzrastać – jaka będzie nasza droga życia jako buddysty. Różnica sprowadza się do akcentu, jaki kładziemy na prawdę. Zwykle ludzie nie szanują zbytnio prawdy – drobna różnica [śmieje się]. Ale kiedyś przekonasz się, co jest ważniejsze, jak już to wiesz. Nie dawajmy się zwieść tak łatwo, ani nie zwódźmy innych. Musimy „osadzić się na sobie samych”, jak powiedział sensei Katagiri. Przepraszam [śmieje się]. „Osadzić siebie na sobie samym” – to bardzo ważne. Robi się to tak, że w każdej chwili jesteś sobą. Cokolwiek robisz, musisz to robić. Nie należy oczekiwać niczyjej pomocy. Nie należy rozpieszczać się jakimś schronieniem. Musisz się chronić i musisz rosnąć prosto do nieba. I to tyle. To tyle, ale troszkę inaczej. Może jesteśmy szaleni [śmieje się, śmiechy].
Oni sądzą, że jesteśmy szaleni, ale my myślimy, że to oni są szaleni [śmieje się]. W porządku [śmieje się]. Niedługo się przekonamy, kto tu oszalał [śmiechy].
W porządku. Dziękuję.
Przypis w tekście źródłowym:
Źródła: transkrypt z Ośrodka Miejskiego i notatki na odwrocie pudełka z oryginalną taśmą. Wprowadzone na dysk przez Jose Escobara w 1997 r. Przekład wyrażeń japońskich i pomoc naukowa: rosi Shōhaku Okumura i Miyagawa Keishi-san. Rosi Bill Kwong odniósł się do tego wykładu w mowie dharmy w Sonoma Mountain Zen Center zatytułowanej „Umieranie w wodzie”. Wyjaśnił tam historię dokumentów przekazu Oka Sōtana. Zgodność transkryptu z nagraniem sprawdził i zapisał Bill Redican (30/11/2001). Nieco zredagował, żeby się łatwiej czytało, Gordon Geist 29/06/2003 r.
tłumaczył Totai
Z Kącików
Siłami czwórki Sanghowian, w samym środku czerwca, wyłonił się w Kącikach kuchenny domeczek. A na kompostowej górce wyrosła cudna i ogromna Naparstnica, grzmiąca ze wszystkich głośniczków: szanujta organiczne „odpady”. Bo wówczas są życiodajne. Wzgardzane, jako szambo, śmieci i ścieki, jeno świat zatruwają.
Bankyo
Z Poznania
Od stycznia praktykujemy w Poznaniu w innym Miejscu. Wynajmująca nam Zendo Misja Buddyjska zmieniła warunki wynajmu i nie byliśmy w stanie udźwignąć tego finansowo…
Coś się kończy. Coś się zaczyna.
Jesteśmy wdzięczni za te lata praktyki. A szczególnie wszystkim osobom, które przychodziły na poranne i wieczorne zazen, brały udział w odosobnieniach, spotkaniach, wykładach.
Gassio!
Nowe miejsce to „Dom Dźwięku” na ul. Sikorskiego. Miejsce, gdzie dużo się dzieje. Można doświadczyć pozytywnej energii i otwartego serca…
Zaczęliśmy od przesypania do kadzielnicy piasku z Kącików (prezent od Bankyo). Dla nas to symbol, że praktykujemy z Wami wszystkimi.
Przed wybuchem epidemii praktyka w środy o
18.30. Udało się nam już też zrobić dwa razy
jednodniowe, weekendowe Zazen :)
Teraz oczywiście zawiesiliśmy praktykę.
Trawa wyrosła latem
Tyle zostało ze snów wojowników
Bashō
Ale liczymy, że w czasie sessin 05.07 – 11.07. uda się powoli do tego wrócić.
Chcielibyśmy, może nawet w bardzo ograniczonym zakresie, ale jednak przyłączyć się do praktyki w Kącikach.
„Gdziekolwiek jesteś, cokolwiek robisz, obserwuj swój umysł. Utrzymywanie ciągłej uważnej przytomności jest praktyką Bodhisattwy.”
Serdeczne pozdrowienia z Poznania,
Agnieszka&Sylwek
Twórczość własna
Pamiętam, jak w czasach swej młodości jeździłem z sanghą Kannon na odosobnienia
medytacyjne. Byłem wtedy, młodym, zafascynowanym buddyzmem neofitą, który chciał szybko i bez trudu uwolnić się od cierpienia i osiągnąć oświecenie. Podskórnie czułem, że ze światem jest coś nie tak, jeszcze zanim Olga Tokarczuk zdążyła to ogłosić Szwedzkiej Akademii. Chciałem choć w małym stopniu zmienić ten stan rzeczy. Chodziłem na spotkania z mistrzami, czytałem książki o tematyce buddyjskiej, siedziałem w kucki ze skrzyżowanymi nogami i koncentrowałem się na liczeniu oddechów, aby oczyścić umysł z myśli i doświadczyć nirwany. Podobało mi się to, bardzo. Ciało miałem gibkie, kości elastyczne i nawet siedzenie w pozycji pełnego lotosu, nie sprawiało mi kłopotu. Szybko zdobyłem uznanie nowo poznanych współplemieńców i stałem się dumnym członkiem ich wspólnoty. Raz do roku, przyjeżdżał do nas z Ameryki, nauczyciel. Był nim Rosi Kwong, syn chińskich emigrantów. W latach sześćdziesiątych zachłysnął się ruchem hippisów, chciał razem z nimi iść pod prąd ogólnie przyjętemu konsumpcjonizmowi. Tak trafił na Rosiego Suzukiego, który osiadł w Stanach by głosić dharmę. Praktykując pod jego skrzydłami został mistrzem Zen.
Zgodnie z tradycją praktykowaliśmy tygodniowe odosobnienia, zwane po japońsku Seshin.
Wstawaliśmy o czwartej rano, by od bladego świtu, siedzieć twardo jak starożytni mnisi.
Osobiście, głęboko wierzyłem, w prawdziwą przemianę, która sprawi, że stanę się radosnym człowiekiem, wolnym od trosk i zmartwień. Na początku nie było to takie słodkie, ale w końcu per aspera ad astra. Niejednokrotnie dokuczał mi ból i zmęczenie, ale ponieważ chciałem być twardzielem, dawałem radę. Seshin zwykle trwało siedem dni, po trzech dniach, kryzys mijał, a potem było już z górki, czyli pięknie i przejrzyście. Energię, która wtedy się pojawiała można
porównać do narkotycznego haju, flow, przekraczającego zwykłe stany świadomości. Moje ciało stało się sprężyste jak u tygrysa, poruszałem się ledwie dotykając ziemi, niemalże fruwałem w powietrzu. Uśmiech pojawiał się naturalnie. Nie trzeba było słów, żeby porozumieć się z
kimkolwiek. Czułem się jak w Raju i życzyłem sobie, żeby ten stan trwał wiecznie. Seshin kończyło się ceremonią koła. Siadaliśmy w kręgu i po długim okresie milczenia, mogliśmy swobodnie się wypowiedzieć, słowem, okrzykiem, gestem. Było nas ponad sześćdziesiąt osób i po kolei, wobec wszystkich, prezentowaliśmy się wszyscy. Niektórzy z adeptów zen traktowali ten rytuał po macoszemu, wiedząc jaki ładunek patosu może niekiedy wylewać się z umysłów.
Mieliśmy najzwyczajniej w świecie ochotę napić się zimnego piwa, zjeść kiełbaski przy ognisku i pośpiewać we wspólnym gronie, jak podczas harcerskiego biwaku. Pamiętam opowieść jednego z naszych kolegów, który był tak podekscytowany, że oczy skrzyły mu się jak zimne ognie, nad głową wirowały gwiazdy, a otaczająca go aura świeciła prawdziwym blaskiem. Chciał zwierzyć się nam z przygody, która mu się przydarzyła tego ranka. Zaczął jak wszyscy, od ochów i achów, wyrażania radości, wdzięczności i bezmiaru rozmiarów. Po chwili spuścił z tonu i dalsza część gadki nie była tak patetyczna. Przeprosił, za swoje gadulstwo i obiecał się streszczać. Był przy tym tak naturalnie zabawny, że wywoływał gromkie salwy śmiechu. Opowiadał jak tego ranka, wstał wcześnie, wyszedł przed dom by zaczerpnąć świeżego powietrza, przeciągnął się jak kot na ganku i rozkoszował pięknym śpiewem ptaków. Nigdy w życiu nie czuł jeszcze w sobie takiego szczęścia. Nawet zanucił sobie pod nosem znaną piosenkę „Nie zmąci mej radości żaden cień” i wtedy właśnie jego oczom ukazała się smutna twarz naszej koleżanki, Ani. Podszedł do niej i zapytał, co się stało? Odpowiedziała, że auto odmówiło jej posłuszeństwa, a musi dziś wyjechać, bo ma ważne spotkanie. Wojtek, bo tak miał na imię, autor opowieści, zatarł ręce i błyskawicznie rzucił koleżance:
– Taka piękna dziewczyna nie może być smutna w tak pięknym dniu – powiedział wywołując kolejną falę wesołości. Wojtek usiadał za kierownicą, Ania przyglądała się z uwagą. Ujął obiema rękami skórzaną obręcz, wcisnął sprzęgło, wziął głęboki oddech, przekręcił kluczyk w stacyjce i usłyszał jak po kilku charakterystycznych zgrzytach, w które tak uwielbiają się wsłuchiwać ci wszyscy Zientarscy i Hołowczyce, silnik zakasłał, charknął i zgasł. Wojtek zbladł, karoseria czerwonego forda mustanga spłowiała także. Ania dostała go w prezencie od swojego ojca, w nagrodę za obronioną pracę magisterską z psychologii, która była przepustką do jej dorosłego życia. Ojciec Ani, prawnik, chciał sprawić córce prezent. Kupił auto z drugiej ręki u znajomego Pana Rysia. Pan Rysio zaręczał, że ford ma nowy akumulator, eleganckie spojlery polepszające właściwości aerodynamiczne i pojeździ jeszcze ładnych parę lat. Wojtek też znał się na samochodach i wiedział, że to dobre auto. Ale nawet najlepsze auta mają ten feler, że od czasu do czasu się psują. Tylko pytanie, dlaczego to miał być akurat ten czas? Wojtek przypomniał sobie słowa Rosiego, ile chwil może zmieścić się w jednej sekundzie. Padła jakaś horrendalna liczba, ale dopiero teraz Wojtek zrozumiał, o czym mówił Rosi. Nie wiedział już ile minęło chwil, ile sekund i ile czasu pozostało, by blask dzisiejszego poranka został przyćmiony na zawsze.
Wiedział, tylko to, że z każdą kolejną próbą uruchomienia silnika, akumulator będzie słabł, aż w końcu nie wyda żadnego dźwięku. Mimo to spróbował jeszcze raz. Auto znów zaczęło kasłać i chrząkać, lecz nie zapaliło.
- To chyba się nazywa złośliwość rzeczy martwych – powiedziała Ania.
- Sprawdźmy, czy mają też poczucie humoru – powiedział Wojtek i wysiadł z samochodu. – Podniósł maskę i odegrał prawdziwego czarodzieja.
- Abrakadabra...Czary Mary... Hokus Pokus! - po czym spróbował jeszcze raz. Silnik wydał z siebie głośne ha, ha, następnie zacharczał, jęknął i zapalił.
Wojtek zbladł po raz drugi. Ania się uśmiechnęła, a ptaki zaczęły głośniej śpiewać.
- Masz szczęście – odezwał się po chwili. – Rzeczy niemożliwe, załatwiam od ręki, na cuda trzeba trochę poczekać. – Zaciągnął ręczny hamulec i wysiadł z samochodu.
- Niech moc będzie z tobą – powiedział na do widzenia. Ania nie mogła wyjść ze zdumienia. Wsiadła do samochodu, zapięła pasy i ruszyła przed siebie. Gdy Auto zniknęło za zakrętem
Wojtek wrócił do codziennych zajęć. Opowieść dobiegła końca. Teraz gdy o tym piszę, na świecie panuje pandemia, nikt nie wie co będzie jutro, a scenariuszy jest więcej niż gwiazd na niebie. Gdy muszę po raz pięćdziesiąty, umyć ręce, założyć rękawiczki, maseczkę i ciągle pamiętać o tym, że nie mogę podrapać się po nosie, trafia mnie piorun i mam ochotę krzyknąć: Abrakadabra. Czary Mary. Hokus Pokus.
Piotr Boruta
Buddyjska Wspólnota Zen „Kannon”
jest sanghą (grupą praktykujących buddystów) założoną w Polsce w 1988 r. przez
amerykańskiego mistrza zen Rosiego Jakusho Kwonga, spadkobiercę Rosiego Shunryu Suzukiego. Opatem naszej Sanghi jest Mikołaj Uji Markiewicz. Oprócz niego Mistrzem Zen jest Jurek Kuun. Sangha ma parę ośrodków lokalnych w całej Polsce: w Warszawie, Trójmieście, Poznaniu, Zielonej Górze, Toruniu, Olsztynie i w Kącikach koło Osiecka.
Wpłaty na rzecz Buddyjskiej Wspólnoty Zen Kannon
Jeśli chcesz wesprzeć naszą wspólnotę i praktykę, możesz wpłacić darowiznę na któreś z
kont na cel sercu Twemu bliski:
-
- na rzecz całej Sanghi: 08 2130 0004 2001 0568 2737 0001
- dla Ujiego: 24 2130 0004 2001 0568 2737 0004
- na rzecz budowy ośrodka: 78 2130 0004 2001 0568 2737 0002
- na Kąciki dla Strażnika i na sprawy bieżące: 94 2130 0004 2001 0568 2737 0005
- dla ośrodka warszawskiego: 51 2130 0004 2001 0568 2737 0003
- dla ośrodka gdańskiego: 67 2130 0004 2001 0568 2737 0006
O Liściu Sangowym
Redaguje: Totai
Tłumaczenia: Totai, Małgosia Myoju Sieradzka-Imhoff Redakcja tekstów: Ewa Czynczyk, Krzysztof Jaroń, Totai Zdjęcia: Bankyo, internet