Drodzy Sanghowicze,
Piszę, żeby podziękować Wam wszystkim za wsparcie oraz zaangażowanie w przygotowanie i organizację mojej – naszej Ceremonii Mountain Seat. Byłem poruszony i wdzięczny, że tak licznie przybyliście. Myślę, że to było nadzwyczajne wydarzenie nie tylko dla mnie, ale dla całej Sanghi. Może to być początek kolejnego etapu w rozwoju Sanghi. Od nas wszystkich zależy, jak się będziemy rozwijać.
Szczególnie dziękuję tym wszystkim, którzy brali udział w przygotowaniu Ceremonii. Zaangażowanych było kilkadziesiąt osób, niektórzy poświęcili bardzo dużo czasu.
Jestem ogromnie zobowiązany i z głębi serca dziękuję za uczynienie rzeczywistym tego wyjątkowego dla mnie, a wierzę, że dla wszystkich święta.
Gassho, Uji
„Koncentracja Oceanicznej Pieczęci” Dogena
Rosi Jakusho Kwong
Mowa Rosiego wygłoszona w Ośrodku Zen na Górze Sonoma 18 lutego 2016 r., z Mountain Wind 2/2016
Dzień dobry wszystkim. To wielki dar, że mamy wszystkie te pisma, bo obejmują wszystko. Niczego nie pomijają.
Kai-in Zanmai Dogena, wybrane przez shuso na temat Ango, znaczy Koncentracja Oceanicznej Pieczęci. Kai to „ocean”, in to „pieczęć”, z rodzaju tych, jakich kiedyś używano. Samodzielne rzeźbienie tych pieczęci należało do tradycji rodzinnej. Często ludzie poświęcali na to całe życie, całe życie robili tylko to. Istnieją zapewne miliony wzorów. Tusz pokrywa wypukłość. Pozostała część jest wklęsła i ciemna, ale linie są w niej bardzo wyraźne. Kształty i formy pieczęci są bardzo różnorodne. Mamy pieczęć osobistą Dogena, kwadratową i lśniącą.
Od samego początku Kai-in Zanmai trudno zrozumieć. Nawet tłumacz, Thomas Cleary, wydaje się nie mieć jasności, co Dogen mówi! Trzeba to czytać i czytać na nowo, by dojść, o co chodzi. Cleary dodał więcej przypisów do pierwszego fragmentu niż do pozostałych razem wziętych i dzięki tej pomocy możemy wyrobić sobie jako takie pojęcie, co Dogen miał na myśli. Zwłaszcza na paru pierwszych stronach przewijają się słowa bez przeciwstawiania (ang. no opposition) – gdy je przeczytałem, miałem wrażenie, że mówią mi, że – cóż – moje przeziębienie zniknęło! Poza tym jednak bez przeciwstawiania może wyrażać rezultat tego, że siedzę przez te wszystkie lata. Tak to jest, że nie możesz zrozumieć żadnych pism Dogena, jeśli nie masz pewnego rodzaju jasnej i stałej praktyki siedzenia (praktyki z innymi ludźmi, nie tylko samodzielnej).
Tytuł Kai-in Zanmai, Oceaniczna Pieczęć, jest sygnałem, że ocean jest wielki, większy niż wielki, większy niż cokolwiek, co potrafisz sobie wyobrazić. Jest niepojmowalny, bezkresny. Taki mały ocean jest też w nas, nosimy go w sobie. Tak więc ocean to absolut, możesz powiedzieć, niczym esencja naszej natury. Ocean symbolizuje także oświecenie. Dlatego właśnie myślę o tym jako o Wielkim Okrągłym Lustrze.
W religii Sinto, Bogini Wschodzącego Słońca i założycielka Japonii, Amaterasu ōmikami, przedstawiana jest w formie lustra. W Japonii, w głównej świątyni Amaterasu, znajduje się olbrzymi park, odwiedzany codziennie przez tysiące ludzi. Tylko nieliczni wiedzą o wewnętrznym sanktuarium w świątyni. Słyszałem, że jedyną rzeczą, jaka się tam znajduje, jest lustro, i że wejść do ostatniego pomieszczenia mogą tylko ci, którzy poprosili cesarza o zgodę. Nie udało nam się skontaktować z cesarzem, gdy wchodziliśmy, ale weszliśmy i tak. Z przodu jest dość duża brama, a wewnątrz zasłona, a za nią wewnętrzne sanktuarium, składające się wyłącznie z ołtarzyka i lustra, które reprezentuje Dharmakaję. Sądziłem, że ten ostatni pokój będzie pusty, że niczego tam nie będzie, ale kiedy wszedłem, zobaczyłem po prostu ołtarz i lusterko. Zrobiłem zdjęcie, gdy staliśmy w środku, a dokoła nas kłębili się turyści fotografując na lewo i prawo, gadając i krzycząc.
Poszli sobie, gdy tylko zrobili zdjęcia. Wyraźnie nie pojęli, czego symbolem było lustro. Dokoła było pusto! Byliśmy sami parę minut i nagle zdałem sobie sprawę, że zasłona się porusza! Byliśmy w dużym pokoju, w którym nie było wiatru, a zasłona się poruszała ruchem tak nieznacznym i cichym, że nikt inny by nie zauważył. Poruszyła się jakby wbrew wszystkiemu – jak ciche działanie tego wszystkiego! Nie ruszała się… A i tak byłem przekonany, że się rusza! Pomyślałem wtedy, że to, co widzimy, to coś prawdziwie wielkiego, bo to było samo Wielkie Okrągłe Lustro! Ocean sam w sobie!
Rozmawiałem kiedyś z człowiekiem, który opłynął świat. Pomyślałem, że to byłoby coś wspaniałego siedzieć w łodzi i tak płynąć. Nie mogę sobie wyobrazić, jakie wrażenie musi robić taka noc. Niezbyt wiele fal, niezbyt wiele myśli. Jak artysta, który patrzy w dal, patrzy na krajobraz, ale nie myśli specjalnie, nie rozróżnia. Wyobraziłem sobie natłok odbić wszystkich gwiazd w wodzie! Jak w zwierciadle! Byłoby cudownie czegoś takiego doświadczyć. Byłoby to wielkie okrągłe lustro! Ocean sam w sobie jest cudowny.
Jest absolutem, a jego znakiem jest pieczęć, która (uderza w stół), której używasz w rzeczywistości. Pieczęć-ocean! To znak. To konkretna rzecz.
Miałem to szczęście otrzymać nauki od rosi Yoshidy. Była, jak sądzę, pierwszą kobietą rosim w Japonii. Przypominała mi moją matkę (śmieje się), a ta była ostra! Rosi Yoshida należała do linii rosiego Hashimoto. Kiedyś, gdy odwiedzałem rosiego Katagiriego w Minneapolis, zobaczyłem przypadkiem jego gabinet (drzwi były otwarte). Była tam przyciągająca uwagę fotografia jego nauczyciela, rosiego Hashimoto, człowieka bardzo dużego, który siedział w zazen ze srogą miną. Hashimoto był z krwi i kości.
Tak więc rosi Yoshida pochodziła z linii rosiego Hashimoto. Za podpowiedzią rosiego Katagiriego rosi Suzuki poprosił, by przyjechała do Ameryki uczyć praktyki szycia w San Francisco Zen Center. To ona sprowadziła tu tę praktykę. Ta praktyka jest trudna. Przez krótki czas, jaki poświęciłem na szycie własnego rakusu, kojarzyłem tę praktykę z byciem ubogim. Nie mieliśmy za dużo pieniędzy, więc używaliśmy własnych materiałów, na ile się dało. Musiałem więc przekroczyć to uczucie, gdy szyłem sobie rakusu. Praktyka szycia stanowiła dla mnie duże doświadczenie, bo kiedy powtarzasz Przyjmuję schronienie w Buddzie, możesz naprawdę usłyszeć, jak igła przeszywa materiał, a że to słyszysz, samo w sobie stanowi praktykę. Na wierzchu rakusu linie mogą się poza tym układać prosto, ale kiedy odwracasz całość, dostrzegasz, gdzie się pomyliłeś, gdzie twój umysł oddryfował. Raz zdarzyło mi się przyszyć rakusu do spodni, które miałem na sobie (śmiech)! Byłem tak zażenowany, że nikomu się nie przyznałem.
Tak więc rosi Yoshida nauczyła mnie jeszcze czegoś, czego nikt inny mi nie wyjaśnił – jak trzymać mudrę. (Jak powiedział Nyoze, japońskie słowo in nie odnosi się wyłącznie do pieczęci, nawet oceanicznej pieczęci, ale oznacza też mudrę.) Udzieliła nam szczegółowej instrukcji w zendo, jak układać ręce w mudrę, dłoń „niedziałania” nad dłonią „działania”, lewa nad prawą. Gdy spojrzysz w dół, lewy palec wskazujący nie powinien wystawać poza pierwszy staw prawego. Lewa dłoń spoczywa we wnętrzu prawej, kłykcie się pokrywają, więc jeśli znów spojrzysz w dół, palec jest na palcu, dłoń jest zamknięta i ułożona płasko. Całość opiera się o tanden, środek mocy w ciele. A kiedy popatrzysz na przód mudry, cztery zgięcia i stawy powinny tworzyć linię. Delikatnie stykasz kciuki, jakby między nimi znajdowała się kartka papieru, jak powiedziałby rosi Suzuki. Kciuki tworzą linię nad linią między palcem wskazującym a środkowym, i to tę linię trzymasz na wysokości tandenu. To jest mudra Kai-in Zanmai, najtrudniejsza mudra szkoły Bodhidharmy. Podtrzymujesz wszechświat.
W innych szkołach także stosuje się mudry, ale zamknięte. W naszej szkole musimy nieustannie pielęgnować mudrę. Ilekroć czujesz, że twojemu siedzeniu potrzeba siły, wkładasz siłę w mudrę. Jeśli oddychasz przez tanden, obniża się środek ciężkości. To używany przez nas ośrodek mocy w ciele. Jest w nim siła. Keizan-zenji mówi: „Złóż myślący umysł wewnątrz lewej dłoni i daj mu tam spoczynek.” Wszystko odpada od góry do dołu. Oczywiście jeżeli myślisz dużo, mudra zacznie się odchylać, to w lewo, to w prawo. Kiedy doświadczasz poruszenia emocjonalnego, kciuki zaczną na siebie cisnąć, a mudra uniesie się. A gdy ogarnia cię senność, po prostu się oczywiście rozleci. Musimy więc stale pielęgnować nasze mudry.
To jest właśnie mudra Oceanicznej Pieczęci. Termin Zanmai odnosi się do koncentracji, skupienia, które reprezentuje. Nasze skupienie jest wyjątkowe, ponieważ nie jest skupieniem na czymś. Chodzi raczej o to, by zwrócić światło do wewnątrz, do źródła, które nie ma źródła, którego nie da się uchwycić. Kiedy się tego uczysz, doświadczasz czegoś niepowtarzalnego (jeśli można tak powiedzieć), ponieważ rozróżnienie na podmiot i przedmiot zaczyna w tym zanikać. Na ogół jesteśmy nauczeni koncentrować się na jakiejś rzeczy, ale tym razem koncentrujemy się na niczym. A to znaczy, że dzieje się coś jeszcze. Przyjmujemy wówczas Kai-in Zanmai, Wielką Pieczęć, która ma 2580 lat.
Jak powiedział rosi Fujimoto, kiedy układasz dłonie w mudrę, trzymasz skarb. Mudry to gesty. W dawnych czasach tak rzeczywiście było, że Budda nauczał często bez słów, korzystając z mudr. Praktyka tego rodzaju nie obejmuje wyłącznie twoich rąk, ale całe ciało! Gdy Budda osiągnął oświecenie, wyciągnął rękę w dół i położył dłoń na ziemi. To jest mudra. Cudowne, prawda? To coś innego niż „Udało mi się!” – raczej coś w rodzaju „Ziemia pomogła mi siedzieć. Utrzymała mnie.”
To jest Kai-in Zanmai. To powietrze, którym oddychamy, skoro jesteśmy uczniami praktykującymi Zen. Kai-in Zanmai odpiera się na naszym ślubowaniu, by pomagać wszystkim żywym istotom. Wiedza o tym może znacząco zmienić twoją praktykę, ponieważ zdajesz sobie sprawę, że nie robisz tego wyłącznie dla siebie. Różnica jest zasadnicza. Robisz to dla żywych ludzkich istot.
W ten sposób docieram do czegoś, co się niedawno wydarzyło. Dostałem email o XVII Karmapie. Przeczytam wam go:
Recytuj, proszę, darani Esencja Współzależnego Powstawania, w intencji Jego Świątobliwości XVII Karmapy Ogyena Trinleya Dorje. Poleca ją wielu znakomitych mistrzów. Oczyści wszelkie przeszkody, przyniesie długie życie i pomoże Jego Świątobliwości dopełnić wszelkie aktywności, mające przynieść wielki pożytek niezliczonym istotom i całemu wszechświatowi.
A tak brzmi dharani:
Wszelkie dharmy [tj. rzeczy] pochodzą z przyczyn. [Musimy wiedzieć, jakie są przyczyny naszego cierpienia. Powiedział to Budda 2580 lat temu w Czterech Szlachetnych Prawdach.]
Tathagata uczył o tych przyczynach,
A także o tym, co kładzie tym przyczynom kres [że naprawdę istnieje wygaszenie, kres]
Tego też uczył wielki Śramana (Budda).
Ta prosta proklamacja, jeśli rzeczywiście ją usłyszeć, jest największą proklamacją rodzaju ludzkiego – a jeśli nie zwrócić na nią szczególnej uwagi, łatwo ją w ogóle pominąć. (milczenie)
Jak już mówiłem, przeszedłem parę lat temu półpaśca. To ciekawe, bo wówczas nie cierpiałem! Dowiedziałem się dzięki temu czegoś ważnego. Mieszkam tu, w Ośrodku, muszę siedzieć i podążać za planem dnia przez ponad 40 lat. Przez wszystkie te lata szczęściło mi się. Ale teraz, jak już boli, boli jak diabli. A jednak nie cierpiałem. Nie chciałem, żeby przestało boleć, nikogo nie winiłem, nie złościłem się. Odkryłem, że Budda miał rację. Naprawdę istnieje wygaszenie cierpienia. Oczywiście że istnieje ból – nic na to nie poradzimy. Mnie bolało tak bardzo, że nie jestem pewien, czy wytrzymałbym to jeszcze raz! Ale przez to dostrzegłem znaczenie „wygaszenia cierpienia”. Tego też uczył wielki Śramana.
Bardzo dawno temu w Indiach Nagardżuna pisał o łańcuchu współzależnego powstawania, liczącym dwanaście ogniw, który stanowi źródło samsary. Łańcuch rozpoczyna się od życia w niewiedzy o przyczynach karmicznych, które powstają przez uwarunkowania i mogą też zniknąć przez uwarunkowania. Wyrażenie Jeśli istnieję, istnieje także to. odnosi się do pułapki, w jakiej tkwimy w dualizmie podmiotu i przedmiotu, a z przeciwnego wyrażenia Jeśli przestaję istnieć, to przestaje istnieć. wynika możliwość wolności. Właściwie kiedy przeczytałem to pierwszy raz, nie zrozumiałem, o co chodzi, ale teraz już rozumiem.
Z Dwunastu Ogniw łańcucha współzależnego powstawania pierwsze zatem to niewiedza, inaczej karma, która tworzy uwarunkowanie. Drugie to rozróżnianie (lubię/nie lubię). Trzecie to świadomość rozróżniania, która prowadzi do czwartego ogniwa, nazwy i formy (nazywania wszystkiego). Dalej do światów zmysłów, co obejmuje ogniwo piąte, myślenie. Szósty jest dotyk, siódme wrażenie dotyku, ósme pożądanie, dziewiąte przywiązanie do pożądania (do dobrego, złego lub obojętnego). Dziesiąte to bycie, jedenaste narodziny, inaczej życie, a dwunaste starość, choroba, cierpienie i śmierć.
Wszystkie razem reprezentują piekło, przez które przechodzi większość ludzi. Zapisano ten system dawno temu. Opisuje zarówno niewiedzę, w której większość z nas żyje i umiera, jak i możliwość, byśmy przerwali łańcuch. To właśnie tutaj robimy. Jakoś się to wam układa? Wiele przeczytałem, ale dokładnie to, co tu jest zapisane, to prawda. Najważniejszą rzeczą, jaką możemy zrobić, to zastosować ją. Jak mówi Karmapa: Oczyści wszelkie przeszkody, przyniesie długie życie i pomoże Jego Świątobliwości dopełnić wszelkie aktywności, mające przynieść wielki pożytek niezliczonym istotom i całemu wszechświatowi.
Jak długo możemy żyć? (uderza kijem) Nikt nie wie. Mamy tylko tyle czasu, ile mamy, i naprawdę nie wiemy. Powinniśmy więc aspirować do tego, by dowiedzieć się, o co chodzi w tym życiu. Siedzenie w zazen dla siebie to nic dobrego, jeśli robimy to dla siebie. Musimy siedzieć z ludźmi i dla wszystkich czujących stworzeń. To najważniejsze, co możemy zrobić. Nie po to, żeby się po prostu dobrze poczuć. Siedzenie w Kai-in Zanmai przekracza dobre samopoczucie. Gdy tak siedzimy, udajemy się do źródła. Tu nie ma uczuć dobrych, złych czy obojętnych. Inaczej zwyczajnie tracimy czas. (chwila ciszy)
To mnie prowadzi do Sandokai Sekito Kisena i intymności względnego i absolutnego. Słyszałem kiedyś, jak rosi Maezumi mówił o Sandokai. Pewne słowa zastępował innymi. Spodobało mi się to, bo zdarza nam się utykać na słowach. Możesz więc mówić również o intymności złudzenia i oświecenia. Albo intymności światła i ciemności. Albo też intymności dobrego i złego. Możesz mówić o każdej biegunowości. To jest Sandokai.
Jest taka książka, Denkoroku, o naszej linii przekazu, autorstwa spadkobiercy Dogena, Soji Keizana. Powstała w XIV wieku. Na angielski przetłumaczył ją Francis Cook – cudowny człowiek, bardzo dobry, jak dobry wujek. Książka charakteryzuje naszych poprzedników z Indii, Chin i Japonii – kim byli, przez co przechodzili i jak stawali się wielcy. Powinniśmy poznać tych ludzi.
Ta konkretna historia dotyczy spotkania dwóch postaci z VIII w., Sekito Kisena i jego nauczyciela Seigena Gyoshi. Seigen Gyoshi pyta swego ucznia Sekito: „Skąd pochodzisz?”. „Pochodzę z Ts’ao-ch’i.” – odpowiada Sekito. Seigen Gyochi podnosi hosshi (jedno z akcesoriów mistrza Zen, służące do odpędzania much i stanowiące symbol władzy) i pyta: „Czy to istnieje w Ts’ao-ch’i?” Sekito na to mówi: „To nie tylko nie istnieje w Ts’ao-ch’i, ale nie istnieje także w Indiach.” (Niezła odpowiedź, co?) Seigen Gyoshi pyta dalej: „Nie byłeś jeszcze w Indiach, prawda?”, na co Sekito odpowiada: „Gdybym się tam udał, to by istniało.” (Ostry był!) Kiedy Seigen Gyoshi go ostrzega: „To nie wystarczy. Powiedz więcej.”, Sekito mówi: „Powinieneś powiedzieć połowę tego, a nie zdawać się w pełni na mnie.” (śmieje się) Seigen Gyoshi na to: „Nie odmawiam ci rozmowy, ale obawiam się, że nikt się tu głęboko nie oświeci.” (Nawet on sam! Mistrzowie Zen też doznają oświecenia – tak więc żaden z nas się nie oświeci!) Sekito oznajmia: „To nie tak, że to nie zaistnieje, tyle że nikt nie będzie w stanie tego wyrazić.” Seigen Gyoshi w tym momencie podnosi hosshi, i uderza go. (Ciekaw jestem, co to za uczucie dostać takim hosshi.) Na co Sekito doznaje wielkiego oświecenia.
Oczywiście to także kojarzy się z naszymi śpiewami i historią powstania Sandokai Sekito Kisena. Mówi się, że Sekito przebywał w pustelni i czytał książeczkę, którą napisał Seng, mało znany buddyjski pisarz. Trafił na słowa „Czy tylko mądrzy ludzie rozumieją miriady rzeczy jako siebie samych?” i po (uderza w stół) „Dla mędrca nie ma ja, ani nie ma niczego, co nie byłoby jego prawdziwym ja.” Innymi słowy, lepiej uważaj na to, co mówisz i robisz, bo i tak jedynie rozmawiasz ze sobą. Twoje ja jest wszędzie!
Niedawno Nyoze mówił o Sieci Indry, rozpościerającej się po całym kosmosie, w nieskończoność w każdym z kierunków. To nie tylko metafora, Sieć Indry istnieje naprawdę. Przypomina nam, że w życiu jedno oko odzwierciedla inne. Nieustannie odzwierciedlamy się nawzajem. W tym, co robimy, co mówimy, myślimy – tworzymy się nawzajem. To jest Sieć Indry. Pokazuje, że nie ma niczego, co nie byłoby swoją prawdziwą naturą.
Jak już powiedziałem, gdy przeczytałem słowa bez przeciwstawiania, wyzdrowiałem! Bardzo przyjemne zdarzenie. W mojej małej sypialni, wyglądałem przez okno, było tak jasno! (śmieje się) Niebo się zupełnie przetarło. Do pokoju wpadło jasne, pełne światło! Kiedy wyjrzałem, zobaczyłem perły, krople rosy na dębie, i wszystko – krople, drzewo, niebo, chmury, trawa, sarna – odbijało się we wszystkim. To się teraz dzieje!
Wielkie okrągłe lustro odbija jasno, cudowne formy miriad rzeczy pojawiają się spontanicznie i nie ma niczego, co nie byłoby twoją prawdziwą naturą. Gdy Sekito przeczytał te słowa Senga, powiedział sobie: Jakże prawdziwe słowa!, zwinął tekst, poszedł spać (śmiech) i miał sen (Musisz śnić o Dharmie. Nie tylko na tak zwanej jawie – śnienie jest równie ważne.): z Szóstym Patriarchą znajdował się na grzbiecie wielkiego żółwia, pływającego dokoła głębokiego jeziora. Po przebudzeniu Sekito dogłębnie przemyślał ów sen. Uznał, że niezwykły żółw to mądrość, a jezioro to ocean zasadniczej natury, samej natury buddy. Sekito i Szósty Patriarcha poruszali się na cudownej mądrości po oceanie zasadniczej natury. Sekito napisał więc o intymności względnego i absolutnego, co właśnie recytujemy, ilekroć śpiewamy Sandokai.
Na koniec parę słów o Sandokai. Rosi Maezumi zastępował słowa innymi, kiedy czytał ten wiersz. To ciekawe, bo w ten sposób możesz rozumieć to, o co chodziło Sekito z takiej strony, później z innej strony i jeszcze innej. Przeczytam więc po prostu fragment i podmienię słowa. Ciemność, o której pisze Sekito, to złudzenie. Jego światło to oświecenie. Kiedy Sekito mówi Zwykłe życie – czyli złudzenie – pasuje do absolutu – oświecenia – jak skrzynia i jej wieko, wskazuje, że dopasowanie jest doskonałe – że nie staramy się jedynie wydostać ze złudzenia. Dlatego Absolutne – oświecenie – współdziała ze względnym (złudzeniem):
W ciemności jest światło,
Lecz nie szukaj tego światła.
Światło i ciemność są parą,
Jak w chodzeniu jedna stopa z przodu, a druga z tyłu.
Każda rzecz ma swą własną istotę
I wiąże się ze wszystkim innym funkcją i miejscem.
Zwykłe życie pasuje do absolutu jak skrzynia i jej wieko.
Absolutne współdziała ze względnym
Jak dwie strzały spotykające się w powietrzu.
W ciemności jest światło – mówi Sekito – lecz nie szukaj tego światła. Po prostu przyjmij, że istnieje światło i ciemność i że stanowią parę.
Znacie to powiedzenie Zen – większość ludzi, gdy przecina, przecina na dwie części (uderza w stół), ale w Zen przecinamy na jedną (uderza). Niczego nie staramy się pozbyć!
Każda rzecz ma swą własną istotę – mówi Sekito. Kiedyś, gdy do domu wpadła mucha, pozwalałem, by uwięzła między oknem a założoną na nie siatką. Taka kara. Wczoraj właśnie wypuściłem dwie muchy. Ucieszyłem się tym. To tylko muchy, ale coś żywego, są żywe, a każda rzecz ma swą własną istotę. Wyszedłem więc na dwór i wypuściłem je. Bardzo byłem szczęśliwy. Mała rzecz, a jednak… Każda rzecz ma swą własną istotę/i wiąże się ze wszystkim inny funkcją i miejscem… Zwykłe życie pasuje do absolutu jak skrzynia i jej wieko. Złudzenie dokładnie pasuje do absolutu, który współdziała ze względnym – wspólnie – jak dwie strzały spotykające się w powietrzu. Wibrująca aktywność Dharmy. To przekracza nasze pojmowanie. Stanowi tajemnicę.
Na koniec chcę powiedzieć trochę o historii, o której wspomniał Nyoze, o Wimalakirtim, sławnym świeckim uczniu Buddy, którego imię znaczy między innymi nieskalany. Nikt z nim nie chciał zadzierać, zwłaszcza uczniowie Buddy z pierwszego szeregu, Mandziuśri i Siariputra! Jak głosi opowieść, gdy Wimalakirti udawał, że jest chory, odwiedziło go w jego pokoju pięciuset uczniów. Siariputra pomyślał: Nie ma krzeseł. Gdzie ci wszyscy uczniowie i boddhisattwowie usiądą? Wimalakirti odczytał jego myśli i spytał: Siariputro, interesuje cię Dharma, czy interesują cię jedynie krzesła?
Później w czasie tego samego spotkania Mandziuśri zapytał Wimalakirtiego o niedualność: Jak wchodzisz w niedualność prawdziwej rzeczywistości?
Wimalakirti odpowiedział GRZMIĄCYM MILCZENIEM.
To wykracza poza „poza”.
Dziękuję.
tłumaczył Michał Czernuszczyk
sprawdził Jurek Kuun
doradził Michał Kłobukowski
Kalendarz
- Medytacje w Lubiniu – Klasztor Benedyktynów w Lubiniu, 13-16 października 2016, prowadzi rosi Mikołaj Uji Markiewicz, zapisy na stronie Lubinia.
- Rohatsu – w Zielonej Górze w dniach 3-10 grudnia 2016 r. Prowadzą rosi Mikołaj Uji Markiewicz razem z Marią „Moon Fragrance” Piechnik. Rozpoczynamy o godz. 19.30, kończymy w sobotę rano. Ceny: członkowie Sangi /opłacający składki/ 530 zł za całość Rohatsu lub 85 zł za dobę, sympatycy 600 zł za całość Rohatsu lub 95 zł za dobę. Zapisy u Jacka Gowdziaka: jacek.gowdziak@gmail.com. O udziale decyduje kolejność wniesienia przedpłaty w wysokości 100 zł na konto BWZ Kannon 08 2130 0004 2001 0568 2737 0001 (z dopiskiem przedpłata za Rohatsu) – pierwszeństwo udziału mają osoby uczestniczące w całości Rohatsu. Miejsce: Szkoła Jogi Santosa, ul. Ludowa 15 http://www.joga.zgora.pl/.
- Wiosenne Sesshin – w Bajkowej Zagrodzie w Warszawie 22-26 marca 2017 r., prowadzą rosi Mikołaj Uji Markiewicz razem z Krzysztofem „Górski Grzbiet” Porzeżyńskim.
- Ango w Kącikach – od 24 czerwca do 15 lipca 2017 r., w tym sessin 1-8 lipca
Dziukaj
Uji
Mowa Darmy wygłoszona w czasie sessin w Kącikach w czasie Letniego Ango 2016 r.
Bardzo lubię takie opowieści, w rodzaju tej, jaką niedawno czytałem: trzynastu mnichów przyszło do kogoś, ten ktoś z nimi podjął dialog i tych trzynastu mnichów nagle się oświeciło. Albo: dwadzieścia mniszek weszło do kąpieli i się oświeciło.
Myślałem, żeby zacząć… Tak naprawdę najważniejszą rzeczą, o której chcę mówić, jest Dziukaj, i to, że będziemy mieli Dziukaj w przyszłym roku. Chcę jednak zacząć fragmentem Dogena na temat tenzo. Mógłbym wybrać fragment o dowolnej innej pozycji, czy innej funkcji. Kiedy jesteśmy teraz w Kącikach, jest trochę tak, że to jest najbardziej zbliżone ango do tego, jak to było 2600 lat temu – blisko natury, nie w jednym budynku, bardzo duży wpływ ma pogoda. Wszystkie osoby funkcyjne się z tym wyrabiają. Ale kiedy wychodzę z domku i patrzę na tenzo, to mnie to inspiruje. Miej oczy otwarte. Nie pozwól, by się zmarnowało nawet jedno ziarnko ryżu. Zmarnowało ci się jakieś ziarnko ryżu podczas zmywania? Nie pozwól, by się zmarnowało nawet jedno ziarnko ryżu. Myj ryż dokładnie, włóż do garnka, rozpal ogień i gotuj. Jest takie starodawne powiedzenie: uważaj garnek za swoją głowę, uważaj na wodę jak na własną krew. Latem przełóż ugotowany ryż do bambusowego koszyka, a zimą do drewnianego cebrzyka. Postaw go na stole. Gotuj ryż, zupę i wszystkie przystawki jednocześnie.
W tłumaczeniu są przystawki. Dostałem tę książkę od Jacka Dobrowolskiego, który ją tłumaczył z angielskiego. Dla nas to bardziej znaczy: wszystkie potrawy do misek.
Tenzo musi być obecny i ma zwracać troskliwą uwagę na ryż i zupę, gdy się gotują. Powinno tak być bez względu na to, czy tenzo wykonuje swoją pracę sam, czy też przy pomocy podkuchennych, pomagających mu w gotowaniu lub pilnowaniu ognia. Chociaż ostatnio w większych klasztorach wyznacza się ludzi do gotowania zupy i ryżu, tenzo nie powinien zapominać, że są oni pomocnikami pracującymi pod nim. Nie mogą być odpowiedzialni za tę pracę. W dawnych czasach tenzo zajmował się wszystkim i nie miał takich pomocników. To dotyczy wszystkich pozycji. Ty jesteś odpowiedzialny za wszystko. Kiedy przyrządzasz jedzenie, nigdy nie patrz na składniki z jakiegoś powszechnie przyjętego punktu widzenia, ani też nie myśl o nich w sposób emocjonalny. Przyjmuj postawę potrzebną do budowania wielkich świątyń ze zwykłej włoszczyzny, wyrażając Buddadarmę poprzez najbardziej trywialne działania. Gdy przyrządzasz zupę ze zwykłych warzyw, nie daj się zwieść uczuciom niechęci do nich, ani nie traktuj ich lekceważąco. Podobnie nie skacz z radości, gdy dostaniesz składniki wysokiej jakości na specjalne danie. Tak jak nie objadasz się jakąś potrawą z powodu jej szczególnie dobrego smaku, tak też nie ma powodu, abyś czuła awersję do potrawy, która jest w smaku zwyczajna. Nie bądź niedbała i nieuważna tylko dlatego, że składniki wydają się być pospolite i nie wahaj się, jeśli musisz pracować pilnie ze składnikami o wyższej jakości. Twój stosunek do rzeczy nie powinien zależeć od ich wartości. Osoba, na którą wpływa jakość rzeczy, która zmienia sposób wyrażania, czy odnoszenia się do ludzi, których spotyka, w zależności od ich wyglądu lub pozycji społecznej, nie jest człowiekiem pracującym na Drodze.
Bardzo ciekawe. Niby pisze tutaj o składnikach jedzenia, a bez żadnego znaku zmiany myśli rozwija tę myśl [i mówi,] co ludzie. Tak jak tenzo tak naprawdę jest pracą oczywiście nie tylko z jedzeniem, ale z całym światem, to tak samo wszystkie inne pozycje. To wszystko jedno, czy to jest szczypiorek, czy to jest Anastazja.
Obchodź się nawet z jednym liściem sałaty w taki sposób, jakby ukazywało się ciało Buddy. To z kolei pozwala Buddzie objawiać się poprzez liść.
To jest naprawdę mocne zdanie: Obchodź się z sałatą, jakby był to Budda, to pozwala Buddzie objawić się przez tę sałatę. To jest moc, której nie potrafisz pochwycić swym racjonalnym umysłem. Działa ona
swobodnie w zależności od sytuacji w najbardziej naturalny sposób. Jednocześnie ta moc działa w naszym życiu, rozjaśniając i uspokajając czynności. Jest także dobroczynna dla wszystkich żyjących istot.
Gdy wrócisz do swego pokoju, zamknij oczy i policz obecnych w [zendo] czyli w sali medytacyjnej.
I tu jest potem rozwinięcie: Nie zapomnij o starszych kapłanach, o mnichach emerytach, o osobach w osobnych pokojach. Policz będących w szpitalu. Wszelkich ludzi starych w klasztorze. Weź pod uwagę wszystkich mnichów będących na zwolnieniu, tych, którzy dopiero dotarli i jeszcze nie włączyli się w pełni w życie wspólnoty. Pamiętaj o wszystkich mieszkających w świątyniach podlegających głównej świątyni na jej terenie. Jak masz jakieś wątpliwości, sprawdź z odpowiednimi administratorami. [Tak że] policz, na ile osób ma być posiłek. Gdy poznasz dokładną liczbę osób, oblicz ilość jedzenia, jakie należy ugotować.
To opuścimy.
Gdy już starannie przygotujesz swoją potrawę, postaw ją na stole. Włóż kesa albo raksu, rozpostrzyj swoje zagu, stań twarzą do sodo, w którym wszyscy ćwiczą zazen, ofiaruj kadzidło i pokłoń się dziewięć razy. Następnie zanieś posiłek do sodo.
To „stań twarzą do sodo, rozłóż zagu” to jest to, co tenzo robi tutaj. (pokazuje, jak uderzać kaishiaku) To jest ofiarowanie swojej pracy, swojego jedzenia tym, którzy praktykują w sali medytacyjnej.
Temat ango: „Mnich zapytał wielkiego mistrza Yuanhzenga z góry Caoshan: ‘Zgodnie z nauką wielkie morze nie zatrzymuje trupów, tylko wyrzuca je na brzeg.” W domyśle – tylko wyrzuca je na brzeg. „’Czym jest takie morze?’ Mistrz odrzekł: ‘Obejmuje i zawiera wszelki byt.’ Mnich zapytał: ‘Dlaczego więc nie zatrzymuje trupów?’ Mistrz odpowiedział: ‘Nie przechowuje tych, którzy nie oddychają.’ Mnich zapytał: ‘Skoro obejmuje i zawiera wszelki byt, to dlaczego nie przechowuje tych, którzy nie oddychają?’ Mistrz odpowiedział: ‘Natura wszelkiego bytu nie leży w byciu bez oddechu.’” To jest temat ango. Nie przeze mnie wybrany.
Może powiem parę słów, o czym dotąd mówiłem [w czasie sessin]. Jesteśmy szczęściarzami i możemy medytować. I to jest wielka szansa, rzadka szansa. Trochę mówiliśmy o tym, że są takie sytuacje w życiu, kiedy po prostu nie można medytować. Na przykład dlatego, że człowiek jest tak zajęty. Moje myślenie o medytacji przez wiele lat było takie, że to jest próba zrozumienia, czy zrealizowania Wielkiego Umysłu. W żargonie polskim sprzed dwudziestu lat można powiedzieć, że chodzi o osiągnięcie oświecenia. Ale trochę mi się zaczęło układać, że niezależnie od tego robotą, którą trzeba wykonać na macie, jest najpierw obudzenie się do życia po prostu. Żeby odważyć się doświadczać życia i żeby zacząć doświadczać całego spektrum życia. Żeby się nim cieszyć i smucić. Bać lub być nieustraszonym. Itd. I to jest jedna umiejętność, którą daje medytacja, niezależnie od wysiłku ostatecznego. Tutaj w Kącikach ułożyło mi się, że drugą rzeczą, którą osiągamy dzięki medytacji, jest odwaga, żeby spojrzeć na swoje życie, na siebie i spytać, co ja właściwie tu robię. Właśnie paradoksalnie w indywidualnym wymiarze. Każdy z nas ma jakąś misję, pasję… No, może nie każdy, ale wielu ma. I nieraz trzeba dużej odwagi, żeby to realizować. Wiele osób się na to nie odważa, czy nie decyduje z różnych względów. Shiuso w swoich mowach miał dużo pomysłów i modeli, jak to się dzieje. To, co wczoraj mówił shiuso i co było jedną z dwóch rzeczy, które najbardziej we mnie zapadły, to o typologii ludzi – można powiedzieć, że ludzie są konwencjonalni, postkonwencjonalni, postpostkonwencjonalni, czyli że ogromna większość żyje w jakiejś konwencji. Część zaczyna zdawać sobie sprawę, że żyje w konwencji. Nieliczni zdają sobie sprawę z tego, że nie tylko żyją w konwencji, ale że struktury myślenia, struktury tworzenia rzeczywistości są pewną konwencją – mówiąc po prostu, nasze ego albo nasza tożsamość. I tu już porzucam podsumowanie tego, co było. Wczoraj mi to przyszło w czasie mowy: była taka niezwykła dla mnie chwila, kiedy w czasie jakiejś konferencji, tym razem na konferencji o [koedukacji przedszkoli], jakaś pani, która poza tym, że pewnie była pracownikiem naukowym, pracowała też z dziećmi w jednym z przedszkoli, powiedziała, że zrobili taki eksperyment z bardzo małymi dziećmi w przedszkolu, że postanowili, że nazwą normy, jakimi posługują się dzieci w najmłodszej grupie. Tak na oko co to by było? Że masz nie zabierać zabawek, że masz nie bić innych, słuchać pani… (podpowiedzi z sali: Nie ciągnąć za włosy, być miłym.) Nie ciągnąć za włosy zaczyna być wyrafinowaną normą. Siku w majtki nie robić. Jak takie normy się określa? Obserwuje się dzieci i się zastanawia, dlaczego on zrobił tak, a nie inaczej. Dlaczego dziecko położyło coś z tej strony, a nie z tej. Dlaczego podeszło z zabawką do tego dziecka, a nie do tego. Ta kobieta powiedziała, że drugiego dnia, kiedy liczba norm przekroczyła setkę, powiedzmy – nie pamiętam dokładnie, ale kiedy okazało się, że te dzieci mają dziesiątki, dziesiątki norm, które oczywiście są dla nich zupełnie nieświadome, nie do nazwania, ale oczywiste. Pewnie wszystkie te normy były narzucone w sensie socjalizacji, bo to nie były dzieci chowane w dzikości, ale nie nazywane w ten sposób. Czasem nauczyciel czy rodzina mogli coś powiedzieć, ale dzieci uczą się też przez naśladowanie i imitowanie. Oni zaprzestali tego eksperymentu, bo okazało się, że tego jest za dużo. To nie jest na siły jednej kobiety, która myślała, że to zrobi pracując z dziećmi i na boku notując. Trzeba by powołać cały zespół badawczy i obserwować, nagrywać, dyskutować. Tak mi się to skojarzyło, że my się posługujemy na takim odosobnieniu – trudno mi powiedzieć, ale pewnie paroma tysiącami norm. Gdybyśmy zaczęli analizować, jakimi palcami należy dotykać do ust, kiedy się zamyślisz. Tysiące, po prostu. Jak zrobię tak, to będzie dziwnie, jak zrobię tak, to będzie OK. To jest ogromna ilość zasad, które my przyswajamy. Czyli nie ma co tych ludzi krytykować, bo ci postkonwencjonalni nie realizują pewnie jednego promila i na tym rewolucyjność polega. Widzą umowność.
Zmierzam cały czas do mówienia o Dziukaj. To jest też w kontekście Dziukaj ważne, że my żyjemy w uwarunkowanym świecie. Główna myśl, którą chcę wypowiedzieć – chociaż to pewnie będzie długo – to jest znaczenie nauczyciela w relacji uczeń-nauczyciel w ceremonii Dziukaj. Shiuso wczoraj mówił jeszcze o tym, że są trzy sposoby przekroczenia tego konwencjonalizmu. Że nam się wydaje, że to jest dosyć łatwe. Może się nam też wydawać, że to jest takie atrakcyjne przekroczyć konwencjonalizm – taka wolność, fajnie, niezależność, jestem sobą. Ale to jest coś zupełnie wyjątkowego i to jest bardzo trudne. Jedna rzecz to jest, że ci się zmieni świat, czyli to, co było po prostu legnie w gruzach i zniszczeje. Czyli nie możesz się odwoływać do tego, co już było. Często to jest dziecko – jak jest młoda matka, ojciec, ale raczej matka, zwłaszcza jeżeli ojciec jest taki fruwający po orbicie – u młodych dziewczyn to jest niezwykle wyraźne. W ogóle wiek, w którym dziewczyna rodzi dziecko, to jest jeden z najtwardszych wyznaczników sukcesu życiowego ludzi, szczególnie kobiet. Im wcześniej, tym wiele wskaźników będzie niższych – wykształcenie, dochody, zdrowie, wiek śmierci. Pewnie mniej ma znaczenie, czy to jest 32. czy 36. rok życia, a bardziej czy to jest 16. czy 18. Ale to powinna być jedna z głównych rzeczy, na jakie się zwraca uwagę w pracy z młodzieżą, żeby te młode dziewczyny, starsze dzieci nie rodziły swoich dzieci, bo to jest katastrofa w takim sensie, że świat się zmienia zupełnie. I albo nieraz nie podołają temu, i rodzina się zajmie albo dziecko trzeba oddać do jakiejś instytucji, albo jak podoła, to świat, który znała, się skończył. Więc to może być dziecko, choroba, zmiana kraju – jak jest taka dramatyczna zmiana sytuacji życiowej, jest szansa na rozwój. Mówiłeś, że druga rzecz to praca z nauczycielem. Są na ten temat badania i przemyślenia. Trzecia to są techniki transformacyjne, jakie są w religiach. To moja interpretacja – cechą religii jest to, że też posiada takie praktyki, które transformują, które umożliwiają transformację.
Shiuso: Religia ma różne funkcje. 90% ludzi korzysta z jednej funkcji religii, jaką jest objaśnianie świata. Dzięki temu rozumieją ten świat, jakoś się w nim orientują, typu: ktoś mi zrobi świństwo, to pójdzie do piekła. To jest objaśnianie świata. To znaczy też – powinienem robić różne rzeczy. Jak nie będę na przykład kłamał, to będzie nagroda. Jest też druga funkcja religii, dużo ciekawsza i którą wykorzystuje promil ludzi, to jest funkcja transformacyjna. Ona nie objaśnia świata, ale proponuje metodę rozwoju. Każda religia to ma. W zenie też jest i to, i to. W buddyzmie jest objaśnienie świata – jest jakaś pustka i to można przetwarzać intelektualnie. Albo że jest reinkarnacja, na przykład, czy karma. A można to pominąć. Oni mówią: jak korzystasz z funkcji transformacyjnej, bo każda z religii to oferuje, to to zmienia, może zmieniać.
Uji: Zacząłem wczoraj myśleć po mowie shiuso, o czym powinienem powiedzieć, mając w głowie, że to jest moja ostatnia mowa podczas sessin. Pomyślałem, że trzeba coś wspomnieć o Dziukaj. Bo to będzie wielkie wydarzenie. Kiedy wróciłem ze Stanów w zeszłym roku w listopadzie, miałem nadzieję, że Dziukaj zrobimy podczas Rohatsu, czyli w grudniu 2016 r., ale ta uroczystość Mountain Seat była tak skomplikowana i to było tak dużo pracy, że kompletnie nie byłem w stanie się tym zajmować. Więc zrobimy Dziukaj w drugiej połowie lipca w przyszłym roku. Zobaczymy, jak długo będzie trwało ango – czy to będą trzy, czy cztery tygodnie. Pewnie po sessin w którymś momencie. W Warszawie jest tak, że Marysia i Agnieszka będą pomagać w szyciu rakusu. Agnieszka nie ma doświadczenia, ale ma małe dziecko, jest w domu, więc łatwo do niej jeździć na indywidualne konsultacje. W Trójmieście Ewa się zgodziła. Jako anegdotę powiem, żeby tak pomyśleć sobie, co jest moim przeznaczeniem, po co się urodziłem. Jakbyś miał takie doświadczenie, że pomyśl, czego na pewno nie lubisz robić – shiuso się zgłosił i wymyśliłem, że dla niego to znaczy, że siedziałby wśród koronczarek i był koronczarkiem. Żeby musiał ręcznie robić falbanki.
Shiuso: Jeśli mam powiedzieć, jak tego nienawidzę – kiedyś w szkole podstawowej był taki przedmiot ZPT – zajęcia praktyczno-techniczne. Chyba w siódmej klasie pani kazała chłopcom nauczyć się szydełkować, czy na drutach robić. Nie widziałem, co zrobić – pamiętam do dzisiaj. Co zrobić? Co jest najprostszego? Najprostszy wydał mi się szalik. Prosty, nie ma zagięć. Po mniej więcej trzech miesiącach zmieniłem zdanie, że zrobię opaskę [na uszy]. Skończyło się po czterech miesiącach skończyło się tym, że zrobiłem taką na rękę. Ale zrobiłem. Szydełkiem chyba.
Uji: No, tak. Na temat Dziukaj – do wczoraj myślałem, że Dziukaj to jest zobowiązanie, relacja nauczyciela i ucznia, czy ucznia i nauczyciela. Ponieważ [zaczęliśmy] o tym poważnie myśleć, musiałem zacząć o tym poważnie myśleć. I teraz to widzę inaczej – to samo zresztą dotyczy ślubu, o czym zaraz powiem. Wczoraj mi się ułożyło, że Dziukaj, czyli zostanie uczniem, to jest tak naprawdę nie zobowiązanie do tego, że tych ludzi będzie pracować nad tym, żeby uczeń wchodził na coraz wyższe poziomy, co ma zapewniać nauczyciel. Czy w przypadku ślubu – to nie jest tak, że ja swoim autorytetem jakoś was łączę. Tylko to jest bardziej zobowiązanie nauczyciela – mówię teraz z punktu widzenia nauczyciela – do tego, że on będzie dbał o to, żeby uczeń nie zapomniał, nie zaprzepaścił swojego najgłębszego pragnienia, żeby się urzeczywistnić.
Czyli w przypadku ucznia to jest wspomaganie ciebie, żebyś uczeń w zmieniającym się życiu nie stracił kontaktu z tym i żeby małżonkowie w tej nowej sytuacji, w bardzo dynamicznej sytuacji, kiedy to życie się rozwija, oni są we dwoje albo więcej – mówię o dzieciach – żeby małżonkowie nie stracili kontaktu z tym pragnieniem, ze swoim ślubowaniem, że ja będę postępować na tej drodze.
Może to jest banał, co mówię. Może to już tak wiele osób mówiło. Ale ja mam poczucie, że ja to wczoraj wymyśliłem.
Dla ucznia to nie tak, że ja oczekuję, że ty mi przelejesz tę mądrość czy zrozumienie, tylko że my będziemy razem pracować nad tym, żebym ja wzrastała, czy wzrastał. I to jest dziwne. Mówi się o tym, że żeby zostać nauczycielem, trzeba mieć przekaz. Ewa Czynczyk zapytała mnie o to w Gdańsku, gdy wróciłem ze Stanów po przekazie: czy to w końcu Roshi mi coś takiego przekazał? (śmieje się) Trochę to prześmiałem. Bo to jest cudowne nasze marzenie, że ktoś przyjdzie, za mnie tę robotę zrobi. Że w końcu dotkniemy się czołami, błogość i światło mnie wypełni, i zrozumienie będzie już ze mną na zawsze.
Shiuso: „…zawsze i zawsze.”
Uji: Oczywiście jest coś w przekazie, co się przekazuje. Ale to jest podstawa w naszej tradycji – myślenie, że ty już to masz. Że twoim zadaniem jest odkrycie tego.
Nie wiem, czy ktoś pamięta, ile osób miało Dziukaj w naszej Sandze, ale koło setki. W Stanach to będzie wielokroć więcej. W Stanach to jest naturalne, że ludzie się przeprowadzają, tracą kontakt, może część praktykuje z kim innym. Ale mnóstwo tych ludzi przestało praktykować. Tak myślałem też o rezydentach, z którymi ja zaczynałem… Może powinienem w czasie przeszłym już mówić…? Ten ośrodek w Stanach, który ja znam, w takiej formie, w jakiej był dotąd – każdy, kto tam na dłużej jechał, miał poczucie, że to jest początek świata, że to ci ludzie, którzy tam są, gdy przyjeżdżam i z którymi zaczynam – że to takie wydarzenie, że do końca życia się je pamięta. Ja oczywiście też jestem w stanie wymienić wszystkie osoby, które tam były… Zresztą tak się złożyło, że myśmy tam w takiej silnej cztero-, pięcioosobowej grupie zaczynali. Poza Kuunem, który trzy miesiące po mnie przyjechał, nikt z tych rezydentów nie jest mocno związany z Ośrodkiem. Craig życie niedaleko Ośrodka, ale przyjeżdża dwa razy do roku, żeby coś pomóc. Judy ofiarowuje swoją ceramikę na Kiermaszu i czuje się związana z Ośrodkiem, ale nigdy nie bywa – mieszka w San Francisco, nie ma samochodu, trudno jest dojechać, musi się opiekować wnukiem, jest związana, ale nie bywa i nie medytuje. Patricia, która wtedy przyjechała, jest mistyczną katoliczką, napisała książkę, którą niedawno czytałem, w ogóle nie ma nic wspólnego z Ośrodkiem. Bernie zniknął po dwóch, trzech latach i więcej o nim nie słyszałem – Koreańczyk. Dwoje ludzi, para, pewnie się pobrali – Deborah i… już nie pamiętam – chyba żyją w okolicach, ale się nie pojawiają. To są ludzie, z którymi jestem bardzo związany emocjonalnie, ale z większością nie mam kontaktu. Joseph i Marian – to już nie ta grupa, z którą zaczynałem – są. Oni są kochani. On jest umierający od dwudziestu lat… Była jeszcze Dale, która była starszą panią, która z racji wieku… Jeszcze Miriam – staruszka zupełna. Sylvia – także zniknęła i się nie pojawiła od 25 lat. I ogromna część tych ludzi dostała rakusu. A rakusu to jest buddyjska szata. Te kwadraciki, te prostokąty to są indyjskie pola – mozaika pól. Tak samo jak Oksa – szata szyta z fragmentów wyrzuconych tkanin, często tkanin z całunów pośmiertnych, którymi trupy były owijane. Prano je i z pozostałych dobrych skraweczków na wzór mozaiki pól ryżowych, które są małe, ale mają twarde granice, ponieważ są zalewane… Więc to jest starożytna tradycja szycia swoich szat. Ci ludzie wszyscy zniknęli. W Polsce to samo się dzieje. Myślę, że tak samo jest w innych sangach.
Warto więc trochę porozmawiać, trochę się pozastanawiać nad tym i warto mieć jasność, że to jest krok – z jednej strony trochę rezygnacja z życia w tym konwencjonalizmie, a z drugiej strony zadeklarowanie, że jestem zdeterminowany, zdeterminowana, żeby iść tą drogą – używając nauczyciela, ale to jest moje zadanie. Na pewno będą momenty łatwiejsze i trudniejsze. Bo to wszystko jedno, w którym momencie życia przyjmujesz Dziukaj – to zresztą też ślubu dotyczy, bo ślub to także jest przyjęcie wskazań. Wszystkie ceremonie w naszej tradycji to jest cały czas to samo przyjmowanie wskazań – łącznie z przekazem. Podczas przekazu miałem chyba trzydzieści parę wskazań, ale to jest cały czas to samo – tak samo jak Dziukaj. To jest decyzja, że na pewno się będzie moje życie zmieniało, ale ja staram się tę drogę realizować.
Chcę skończyć cytatem z Dogena – długim, trudnym, niezrozumiałym i bulwersującym nasze intelektualne rozumienie i dotychczasową naszą praktykę. Więc zanim przejdę do tego, to jest dobry moment na komentarze o Wskazaniach, o wytrwałości. To jest taki moment dla naszej Sangi, że musimy – powtarzam to w różnych formach – musimy się odnaleźć jako grupa, żeby się rozwijać i wzajemnie się wspierać. Chociaż nie jest dla mnie absolutnym priorytetem, żeby się rozwijać w tym sensie, żeby mieć coraz większą ilość członków. Ale jako grupa musimy się rozwijać. Z mojego punktu widzenia najważniejsze jest, żeby się wzajemnie wspierać. Żeby każdy wiedział, że tu jest jego miejsce, że na to możesz liczyć, że jak się gorzej dzieje, to właśnie możesz mieć pomoc i wsparcie, i osoby, z którymi można porozmawiać, które nie potraktują cię tak, jak większość osób w zewnętrznym świecie, gdzie konwenanse są takie ważne, a nie to, co się z tobą dzieje i twoje aspiracje. Czyli żebyśmy byli naprawdę sangą – to dla mnie jest priorytetem.
Więc jesteśmy w takim momencie, że to się bardzo kształtuje w związku z tym, że coraz mniej jest Roshiego. Więc to jest moment, kiedy można mieć refleksje, czy porozmawiać o tym.
Uji: To co jest ważne, o czym powiedziała Danusia – że ludzie się obrażają… Jak się traktuję Sangę tak, że ma być idealna, i nauczyciela, że ma być idealny, i Dharmę, że na pewno przyniesie ci owoce, łatwo się obrazić, łatwo powiedzieć, że to jest jakaś zewnętrzna wina, że coś mi się nie układa. Ale właśnie wczoraj myślałem, że trzeba podkreślać, że Dziukaj to też jest ślubowanie, że ja będę szukać rozwiązania i tak łatwo nie poddam się, nawet jak nauczyciel robi błędy, czy sanga jest niedobra – to że będę szukać, że to jest możliwe, że nie dam za wygraną w trudnościach i nie uśpię się, jak [nie/mi] będzie dobrze.
O tyle to jest inaczej w medytacji chrześcijańskiej, że tam tak wyraźnie się podkreśla, że nie ma nauczyciela. Nawet Maksymilian się broni przed taką rolą, że jest nauczycielem. Mam poczucie, że to jest jakaś trudność. Może nie nazywając takiej osoby nauczycielem, ale warto, by był ktoś taki, kto formalnie ma uprawnienia i potem jest jakaś procedura powoływania następnych pokoleń.
Mówię o tych kryteriach i tworzeniu nowych nauczycieli, bo się boję, że gdyby Maksowi się cokolwiek stało (odpukuje w podłogę), to Lubiń się rozpada. To jest okropne. Ale to inna dyskusja.
(milczenie)
Może sobie odpuścić tego Dogena? To by było, nie? [dalsze komentarze nt. Dogena, nienadające się do druku] To może zacznę i przerwę, żeby dramaturgię zbudować.
Dwa Recze temu to było dla mnie odkrycie, kiedy byłem w Reczu i miałem rozmowy z ludźmi. Na piętnaście rozmów dziesięć osób mówiło o tym, jak w czasie medytacji doświadcza pustki. Dla mnie było to miłe, znaczące, że my jako sanga osiągnęliśmy jakiś etap i wiele osób siedzi w ciszy, doświadcza tego, że „ja” staje się coraz bardziej jak obłok, czy kłaczek mgły i nie jest takie wyraźne. Myślałem i myślę w takich kategoriach o naszej praktyce, gdybym miał zgadywać, jakie jest rozumienie medytacji, praktyki, Dharmy wśród ludzi, którzy już jakiś czas medytują – to jest coś takiego, że jest forma, jest pustka, pustka jest formą, forma jest pustką, tego doświadczamy, na tym pracujemy. Zgadza się? Czy coś innego jeszcze? (śmichy, chichy)
Czytałem to w zeszłym tygodniu, ale przeczytam jako punkt wyjścia: pewną historię i pewien dialog, i trochę komentarza do tego. Lubię tę historię, bo jest pikantna. Ale w innym sensie.
„Piąty Patriarcha [w Chinach] mistrz medytacji Daiman pochodził z okręgu Huangmei z prowincji Jin. Urodził się bez ojca i już jako dziecko osiągnął Drogę [Buddy]. Był on praktykującym sadzącym sosny. Kiedyś (w poprzednim życiu) sadził sosny na górze Xi w prowincji Jin i spotkał tam wtedy wędrującego czwartego patriarchę. Czwarty patriarcha zwrócił się doń tymi słowami: ‘Chciałbym przekazać ci Prawo, ale jesteś na to już za stary. Jeśli jednak odrodzisz się, ja będę na ciebie czekał.’
Mistrz (piąty patriarcha) zgodził się na to. Poszedł do kobiety z rodu Zhou i sprawił, że [jego] życie zamieszkało w jej łonie.” Ale urodził się jako nieślubne dziecko. W związku z tym „został puszczony [w koszyku – Uji] w wodach rzeki”, ale nie zginął, ponieważ nadprzyrodzone moce go chroniły. W końcu [to nie jest wyjaśnione, w jaki sposób – Uji] [rodzice matki] przygarnęli go i zaopiekowali się nim.” Siedem lat później dziecko, które idzie drogą spotyka Czwartego Patriarchę. Kiedy Czwarty Patriarcha spojrzał na tego chłopca, zrozumiał, że choć jest to tylko mały chłopiec, to wygląda wspaniale i różni się od rówieśników.”
Patriarcha spojrzał nań i zapytał: ‘Jak się nazywasz?’
Mistrz odpowiedział: ‘Mam nazwisko, ale nie jest to moje prawdziwe i trwałe miano.’
Patriarcha zapytał: ‘A jakie jest to miano?’
Mistrz odpowiedział: ‘To miano to Natura Buddy.’
Patriarcha powiedział: ‘Ty nie masz Natury Buddy.’
Mistrz odrzekł mu: ‘Ponieważ Natura Buddy jest pusta, mówisz, panie, że jej nie mam.’
Patriarcha dostrzegł, jak wielkim uczniem dla Prawa może stać się mistrz [ten chłopiec]. Uczynił go swoim bliskim uczniem i przekazał mu w końcu Oko i Skarbiec Prawdziwego Prawa.”
To jest tak, że chińskie ideogramy można odczytywać jak w zwyczajowej konwersacji, czyli właśnie „Jak się nazywasz?”, czyli „Jak ci na nazwisko?”, „Jakie masz imię i nazwisko?”. Ale można też symbolicznie. I to symbolicznie to jest tak, że Piąty Patriarcha mówi: „Moje nazwisko, czy moja natura, to właśnie byt i nie-to, i to, co jest prawdziwe i trwałe. Zatem nazwisko, którym jest „właśnie” i którym jest „byt”, nie jest prawdziwym i trwałym mianem. Prawdziwe i trwałe miano nie jest „właśnie bytem”. „Właśnie byt” to nie jest prawdziwe i trwałe miano.
Czwarty Patriarcha powiedział: „Ty nie masz Natury Buddy.” Mówiąc „ty” nie miał na myśli kogoś konkretnego, tylko wszelki byt. Wszelki byt nie ma Natury Buddy. Należy poznać i zgłębić, w jakim momencie nie ma Natury Buddy. Czy to jest tak, że w Stanie Buddy nie ma Natury Buddy? Czy może jest tak, że w stanie ponad stanem Buddy nie ma Natury Buddy?
Tutaj jest podpowiedź czy wtręt: W każdym z tych stanów nie ma Natury Buddy. I to „nie ma” po japońsku jest mu. Ideogram mu znaczy, że to jest zaprzeczenie tego, co jest potem. Czyli jeżeli jest napisane: „Jesteś mu krową”, to nie jesteś krową. To jest zaprzeczenie. Czyli wtręt jest taki: W każdym z tych stanów – czyli w stanie Natury Buddy i w stanie poza Naturą Buddy – nie ma Natury Buddy. Nie wolno wam starać się ograniczyć Natury Buddy, która wypełnia cały wszechświat. Nie wolno wam starać się jej uchwycić. Niektórzy uważają, że stan bez Natury Buddy to stan trwałego skupienia. Czy gdy Natura Buddy staje się Buddą, jest pozbawiona Natury Buddy?
Czyli Piąty Patriarcha, ten siedmioletni chłopiec, mówi w tej konwersacji coś takiego: „Ponieważ Natura Buddy jest pusta – a to, że jest pusta, to znaczy, że nie ma i przekracza wszelkie kształty, wszystkie kategorie istnienia, wszystkie kategorie nieistnienia – ponieważ Natura Buddy jest pusta, mówisz, panie, że jej nie ma. Czyli mówisz, że ona jest mu. Czyli negujesz wszystko, co można o niej powiedzieć.” Piąty Patriarcha mówi tu wyraźnie, że pustka nie jest nieposiadaniem. Czyli ten Mistrz czyni tu rozróżnienie na pustkę, która jest zaprzeczeniem substancjalności i pustkę, która jest zaprzeczeniem, czyli mu. Taką pustkę, że cokolwiek powiesz, to to na pewno tym nie jest. To tak pewnie mistycy o Bogu też pewnie mówili [wymiana zdań z kimś, kogo w ogóle nie słychać na nagraniu.]. To jest takie podejście, które – myślę, że można tak powiedzieć – w Lubiniu jest realizowane: nie ma co gadać o Bogu, bo wszystko, co powiesz, jest nieprawdą i tak naprawdę mówisz o sobie, a nie o Bogu.
Ostatnie zdanie o pustce: Ponieważ nie istnieje… Czyli ponieważ mu pustka, czyli zaprzeczenie pustki… Patriarcha nie mówi, że nie istnieje, ale ponieważ jest pustką, twierdzi, że nie istnieje.
Chcę tylko skomentować i zakończyć tym, że rozumienie naszej Sangi i moje obraca się – jeszcze raz to powiem – pustka, forma, pustka jest formą, forma jest pustką. Ta gra między tymi dwoma rozumieniami. A tutaj Dogen pisze: to wszystko jest mu, wszystko to, co mówisz na ten temat, co możesz powiedzieć, to nieprawda, to tak nie jest. Więc mamy ekscytujący etap przed nami. O Dogenie mówi się, że jego pisma zaczęły być popularne stosunkowo niedawno, kilkadziesiąt lat temu – że to wcale nie jest tak, że nauki Dogena rozkwitały od założenia Eihei-ji. Ale tak jak rozmawiam z ludźmi, którzy poświęcili życie na tłumaczenie i studiowanie Dogena, to to jest autentyczna, głęboka szkoła. Więc myślę, że dla nas też warto traktować Dogena jako jednego z najważniejszych nauczycieli. Jeśli to robić poważnie, nie możemy uciekać przed takimi tekstami. Kiedy się w taki sposób czyta Dogena, to tam jest dużo rzeczy, które wykraczają poza dualność pustka-forma. Dlatego to chciałem zasygnalizować.
Źródło: „Oko i Skarbiec Prawdziwego Prawa”, Zwój Trzeci.
Myślę, że z tym zostańmy. To tyle na owocną sobotę.
nagranie spisał Michał Czernuszczyk
fragment czytany przez Ujiego pochodzi z: Dōgen Kigen, „Oko i Skarbiec Prawdziwego Prawa. O praktykowaniu Drogi. Zwoje I–XVI”, Przełożył, opracował i komentarzem opatrzył Maciej Kanert, Wydawnictwo Homini, Kraków 2005
Bon Shim Soen Sa Nim
Mowa Dharmy wygłoszona w czasie Letniego Ango w Kącikach, 2 lipca 2016
Może zacznę tę dzisiejszą mowę od podzielenia się konganem. Wiem, że w waszej tradycji nie używacie tej techniki albo w niewielkim tylko wymiarze, ale ponieważ jest to moja pierwsza okazja, żeby podzielić się naszą tradycją, to z niej skorzystam –to jest technika, to jest pewien zręczny środek używany w medytacji zen dosyć dużo. Te środki są po to, żeby pomóc nam przekroczyć uwarunkowane myślenie, przeciąć się przez myślenie i dotrzeć do samej podstawy, samej esencji. Kongan jest też tego rodzaju techniką – dokładnie o to samo chodzi. I to jest kongan, który pasuje do naszej sytuacji dzisiaj. Mnich przybył do mistrza Dong Sahna[1] i zapytał: „Kiedy zimno i ciepło przychodzą – jak możemy tego uniknąć?” Dong Sahn odpowiedział: „Dlaczego nie pójdziesz tam, gdzie nie ma ani ciepła, ani zimna?”. Wtedy mnich spytał: „A gdzie jest takie miejsce, gdzie nie ma ani ciepła, ani zimna?” Dong Sahn powiedział: „Kiedy zimno przychodzi, zimno cię zabija. Kiedy ciepło przychodzi, ciepło cię zabija.” I to jest kongan. Najpierw rozbudzanie złudzeń: „Dlaczego nie pójdziesz tam, gdzie nie ma ciepła ani zimna?” Jest pytanie, jest zainteresowanie – to jest bardzo ważne, bo tracimy ten rodzaj ciekawości w pewnym momencie. Potem jest sprowadzenie do rzeczywistości: „Kiedy przychodzi zimno, zimno cię zabija. Kiedy przychodzi ciepło, ciepło cię zabija.” Sprowadzenie do rzeczywistości. Pracą mistrza zen jest pomóc w takim doświadczeniu – trochę jakby wyciagnięcie dywanu spod naszego siedzenia. Siedzimy często po długim czasie praktyki na takim wygodnym dywanie. Mamy silne poczucie, że mamy dużo rozumienia i mamy duże doświadczenie, i w związku z tym wszystko jest dla nas jasne. Ale [mistrz] jest taką osobą, którego pracą jest wyciągnięcie tego dywanu, sprowadzenie nas do tego, co my nazywamy (uderza w podłogę) pierwotnym punktem. To jest przed myśleniem. To jest przed naszą wiedzą, przed naszym poczuciem, że to wszystko jest dla nas jasne. Suzuki-roshi mówił: „Sprowadzenie do początkującego umysłu.”, nasz nauczyciel mówi: „Sprowadzenie do ‘Nie wiem.’”, do przed-myślenia. Często na pewno słyszycie takie nauczanie, że to życie jest jak sen. Ten sen składa się z naszych wyobrażeń, bo nosimy wyobrażenia. Z naszych koncepcji, z naszych neuroz, z naszego lęku, itd. Sporo jest tego. Sporo jest tego do przekroczenia. Dlatego tyle jest zręcznych środków, by nam w tym pomóc. I też ciągle chodzi o to – w każdej tradycji, bez względu na to, co praktykujemy – zawsze chodzi o to, żeby się obudzić. Żeby obudzić się z tego snu i zobaczyć, co rzeczywiście jest, jaka jest nasza sytuacja. Szczególnie takie długie okresy odosobnienia… W ciągu krótkich odosobnień to jest trudne, bo najpierw jest taki moment, że przychodzimy z całym bagażem codziennego życia i zanim to wszystko opadnie, już w zasadzie jest koniec odosobnienia. Po to są organizowane dłuższe siedzenia, żeby był czas – czas na uspokojenie umysłu, przede wszystkim na komunikację ze swoją sytuacją, swoją organiczną, naturalną sytuacją, w jakiej jesteśmy.
To może się wydawać takie oczywiste, ale tak naprawdę nie jest. Skomunikowanie się z tą sytuacją w taki naprawdę bezpośredni sposób, żywy, gruntowny, bez uciekania w sen. Mamy różnego rodzaju sny – wszyscy, którzy siedzą dłuższy czas, dokładnie mają orientację, jakie są sny. Być może macie sposób, żeby z tego snu się wyrwać. Być może wszystko, co mówię, jest wam dobrze znane, wszystko bardzo dobrze rozumiecie. Na pewno część osób tak, ale… ALE też jest tak, że musimy ciągle sobie o tym przypominać, ciągle musimy do tego wracać. To jest nasza praktyka. Praktyka puszczania – to jest chyba najistotniejsze – puszczania naszych wyobrażeń, naszego doświadczenia, naszej wiedzy, naszego rozumienia. Nieustanne puszczanie. Nieustanne powracanie do początkującego, do tego, co jest na początku. Zaczynanie od początku. Z troski o siebie, z troski o innych. Z ciekawości. Z ciekawości, kim naprawdę jesteśmy. Ta ciekawość gdzieś się rozprasza w całym procesie praktyki. Gdzieś znika. Są różne okresy. Czasami jest większa determinacja, jest większe zaangażowanie. Ale robiąc tę pracę od dwudziestu kilku lat zauważam, że to jest chyba podstawowa przeszkoda. To jest podstawowa pułapka, w którą ludzie wpadają – takie tracenie zainteresowania, zwracanie się ku innym rzeczom, bo w tej chwili jest tak dużo innych rzeczy, bardzo ciekawych, bardzo zajmujących. Taką pułapką jest też tworzenie. Są ludzie, którzy na przykład tworzą, jak ten zen dostosować do naszych czasów. Jest dużo tego rodzaju tworzenia, ale tutaj nie chodzi o tworzenie czegoś. To, o co chodzi, to jest odzwierciedlenie, odbicie. Umysł, który osiada jest nieporuszony. I wtedy, jeśli jest nieporuszony, jest trochę jak tafla jeziora, a tafla jeziora jest gładka - wtedy prawdziwe odbicie jest możliwe. Jeśli coś próbujemy tworzyć, to tak naprawdę nie ma szans na rozwój. Jeśli uciekamy w jakiś rodzaj snu, to też nie ma szans na rozwój. Obserwując to od wielu lat, widzę, że jest to powszechne zjawisko.
Ale wracając do tego konganu, bo tam jest kilka ciekawych aspektów. Nie tylko chodzi o kongan, bo w naszym życiu często jesteśmy przywiązani do nazwy, słów, do formy – tak samo w konganie. Pierwsze, co się dzieje, to przywiązujemy się do słów. Więc tutaj też jest ważne, żeby zobaczyć, co jest poza słowami i na co te słowa wskazują. Dokładnie tak jak w życiu, czasami ktoś mówi – być może nasz partner albo nasze dziecko… Często mój wnuczek, jeśli się złości na mnie, mówi: „Nie lubię cię! Idź stąd!” Ale oczywiście nie można tego brać do siebie. Czy nasz partner mówi: „Nie kocham cię!”, ale za tymi słowami jest zupełnie coś innego. Za tymi słowami jest miłość, jest zaangażowanie, jest oddanie. Tak samo jest z konganem. Kongan wskazuje na coś. Trzeba zobaczyć, co jest poza tymi słowami. To jest ten jeden ważny aspekt.
To jest ciekawy paradoks, bo z jednej strony ja teraz mówię o czymś, o czym tak naprawdę nie da się mówić, o czym nie da się powiedzieć – trzeba tego doświadczyć. Ale w jakiś sposób jest to potrzebne. Jest potrzeba mów i chętnie ich słuchamy. Jest taka wewnętrzna potrzeba. A tak naprawdę mówimy o czymś, czego się nie da wypowiedzieć. Mówimy o czymś, co jest poza słowami, co jest poza nazwą, poza formą, poza pojawianiem się i znikaniem, poza tym, o czym rosi Kwong mówił: „Jest bez początku, bez końca.” – też bardzo pięknie.
Co jest jeszcze ciekawego w tym akurat konganie? Tego chciałam użyć do pokazania czegoś, co jest wam trochę mało znane. Oczywiście ten najważniejszy element, jeśli chodzi o kongan, to jest ten element, można powiedzieć, zaskoczenia. Ten element, kiedy mistrz mówi: „Kiedy ciepło przychodzi, ciepło cię zabija.” Jest taki bardzo ciekawy moment, kiedy całe myślenie się zatrzymuje. Na moment całe myślenie jest zatrzymane. Nie znam waszej tradycji wystarczająco dobrze, ale być może w waszej tradycji jest wielkie pytanie, bo w każdej pojawia się ten element wielkiego pytania. Jednak jest tak, że niewielu ludzi ma takie wielkie pytanie. Jest ono obecne w naszym codziennym życiu, ale my używamy konganu, żeby sprowokować ten moment, kiedy całe myślenie się zatrzymuje i na moment umysł jest czysty i jasny, i odzwierciedla, odbija. Mamy wtedy szansę dotrzeć do tego, co jest u samej podstawy, u samego źródła tego, czym naprawdę jesteśmy.
Kongan jest ciekawą techniką, bo nie opiera się na rozumieniu, na niczyim rozumieniu, na żadnej wiedzy. Jest używany po to, żeby obudzić nasze intuicyjne ja, powiedzmy. W treningu dłuższych siedzeń jest bardzo przydatny, ponieważ jak wszyscy wiedzą, nasz umysł błądzi i potrzeba czegoś, żeby się skupić. Kongan jest dobrym narzędziem. Pomaga wrócić do tego momentu. Pomaga się obudzić na moment. To jest moment – ale on jest bardzo ważny. To jest moment obudzenia i zobaczenia tego… Przebudzenie jest zawsze natychmiastowe. I to jest moment, kiedy się budzimy i nagle dostrzegamy coś, czego nie widzieliśmy wcześniej. Coś, co zawsze było obecne, zawsze było w nas, zawsze było na wyciągnięcie ręki, ale nie zauważaliśmy tego. Dopiero jakiś impuls, jakaś sytuacja – czasami dramatyczna sytuacja… Wielu ludziom, jeśli mają miły sen, przyjemny sen, trudno jest się obudzić. Jeśli są osoby, które mają dobrą karmę przez długi czas w życiu, mogą mieć dobrą sytuację. Wszystko płynie gładko, bez wielkich przeszkód, bez większych dramatów, bez większego cierpienia. Znam takich ludzi. Ale zawsze przychodzi taki moment, kiedy coś się zaczyna psuć. I wtedy ludzie mają moment przebudzenia: „Ojej, co się dzieje, dlaczego tak się dzieje w moim życiu?” Mam najbliższe osoby w rodzinie, które są w takim momencie. Nagle się budzą i mówią: „No, ale dlaczego?” To jest takie pytanie: „Dlaczego? Wszystko tak dobrze szło. Co się stało? O co chodzi? Dlaczego nagle mam przeszkody, mam takie trudności, mam tyle cierpienia?”
Nie tak dawno, wczoraj o tym rozmawiałam z kimś z mojej rodziny. Ktoś z mojej rodziny był bardzo zdziwiony, kiedy powiedziałam: „O, gratuluję! Gratuluję, nareszcie się obudziłeś! Nareszcie doświadczasz życia w bardziej bezpośredni sposób. Nareszcie doświadczasz czegoś, czego nie możesz sobie natychmiast wytłumaczyć, z czym nie czujesz się tak wygodnie i komfortowo, coś, co pomoże ci zobaczyć rzeczy, których nie dostrzegałeś wcześniej.”
Nie chcę was przetrzymywać. Podzieliłam się tym, co mi gdzieś tam najbardziej leżało ostatnio na sercu. Może macie jakieś pytania, jeśli taka forma jest dopuszczalna.
Uji: Jak najbardziej.
Bon Shim: Jeśli gorąco was jeszcze nie zabiło!
Ale to jest ciekawe – teraz mi się to pojawiło. Też mój umysł pracuje. To jest fajna strona gorąca – umysł pracuje na zwolnionych obrotach (śmieje się) i dzięki temu też można się skomunikować z czymś głębiej. Zwykle ten umysł zasuwa równo! A teraz jeszcze coś mi się pojawiło o tym konganie.
Zimno i ciepło – jest nam z tym ciężko, ale tak naprawdę dla wielu ludzi to jest do przejścia. Ja siedziałam trzy miesiące w Korei, bez klimatyzacji, gdzie jest nawet goręcej i bardziej wilgotno. Naprawdę, siedzenie w Sali Dharmy, gdzie się siedzi godzinne rundy, to jest duże wyzwanie. To jest naprawdę duże wyzwanie. Nigdy się tak nie czułam. Tak dziwnie nigdy się nie czułam. Nie doceniałam tego. Ludzie mnie uprzedzali – to jest bardzo trudne. Ale ja akurat lubię ciepło. Dobrze się czuję w ciepłym klimacie, więc myślałam: „Nie, spokojnie, dam radę.” Ale się okazało, że to jednak jest [trudne]. Jednak jest to do przejścia. Głód, pragnienie też jest do przejścia. Dong Sahn mówi: „Dlaczego nie pójdziesz tam, gdzie nie ma ciepła ani zimna?” To jest mowa o czymś, co jest dużo trudniejsze dla nas, czyli o przekroczeniu swoich uczuć, swoich emocji. Spotkanie się z tymi emocjami. I przekraczanie swoich przywiązań. Głównie to są trzy rzeczy, które są bardzo trudne: złość, pożądanie i ignorancja. I tutaj też, nie dosłownie, używając zręcznych środków Dong Sahn mówi: „Dlaczego nie pójdziesz tam, gdzie tego wszystkiego nie ma?” Tak naprawdę oczywiście nie ma takiego miejsca. Na ten kongan jest dobra odpowiedź, która nam coś pokazuje, pozwala nam czegoś doświadczyć. Ale tutaj nie chodzi tylko o zimno i ciepło. Chodzi o coś więcej. To chyba tyle. Jeśli są jakieś pytania, to zapraszam.
Uczeń: Jak się wyraża współczucie w praktyce buddyjskiej?
Bon Shim: Współczucie – najpierw dla siebie. Tak, jak mówiłam, zaczynamy od początku. Praktykujemy. To wychodzi ze współczucia, z troski o siebie i z troski o innych. Czyli trzeba od siebie zacząć. Trzeba się troszczyć o siebie. Zawsze chodzi o utrzymanie równowagi. Z jednej strony niedokręcanie śruby, nieprzesadzanie w jedną stronę. Z drugiej strony niefolgowanie sobie, nieodpuszczanie. Wiadomo, często mamy takie tendencje. Zwłaszcza rano, kiedy dzwoni budzik o piątej – zależy, o której wstajecie – jest takie myślenie: „Nie, jesteś zmęczony, zmęczona. Musisz odpocząć.” Mnie się w dalszym ciągu pojawia taka pierwsza myśl, kiedy jestem rzeczywiście zmęczona. Taka pierwsza myśl fajna: „Jesteś zmęczona. Odpocznij dzisiaj.” (śmieje się) Czyli nieprzesadzanie w żadną stronę, znalezienie równowagi – to jest współczucie dla siebie. Wiadomo, że musimy wstać rano. Wiadomo, że musimy to robić. Bo to jest też bardzo ważne, co robimy. Naprawdę ważne. To jest ważne nie tylko dla nas, to jest ważne dla naszych najbliższych, ważne dla tego kraju, ważne dla tego świata. Ale jesteśmy ludzkimi istotami, mamy swoje ograniczenia, czyli współczucie to jest też zobaczenie swoich możliwości, swojego uwarunkowania i wzięcie tego pod uwagę. Ktoś może… Są ludzie, którzy mają taki okres – szczególnie na początku – dużego zaangażowania, zacięcia do praktyki, dużej determinacji i spoglądają na innych. U nas jest taka tradycja robienia pokłonów. Czasami robi się tych pokłonów dużo. Czasami robi się 500 pokłonów codziennie, czasami robi się 1000 pokłonów codziennie – ale wiadomo, ktoś może to robić, ktoś inny nie może robić. Czyli wzięcie pod uwagę [swoich możliwości] to jest współczucie dla siebie. „OK, wygląda na to, że ja tego nie mogę robić. Mogę robi jakiś inny rodzaj praktyki.” Trzeba od tego wyjść. Jeśli ma się współczucie dla siebie i tolerancję, i wyrozumiałość, to to się przenosi na innych. Ja to też obserwuję i to się sprawdza. Są ludzie, którzy ciągle sobie podkręcają śrubę. Nawet mówiłam tydzień temu w czasie odosobnienia w Warszawie na Mowie Dharmy, że często jest tak, że przychodzimy do praktyki, zaczynamy praktykę, żeby znaleźć wyzwolenie i szczęście, a po jakimś czasie okazuje się, że używamy praktyki, żeby patrzeć na siebie z góry. I stajemy się bardzo krytyczni i wymagający. Bardzo często tak się dzieje. Nie, tutaj trzeba mieć wyrozumiałość, trzeba znaleźć tę tolerancję dla siebie. I wtedy – wtedy! – to się przekłada na nasze relacje oczywiście z najbliższymi, z sanghą, z nauczycielem, od którego też bardzo dużo wymagamy. Trzeba wziąć pod uwagę, że to jest też ludzka istota i ma swoje gorsze dni na przykład. (śmieje się) Gorzej się czuje, itd.
Współczucie to jest duży temat. Nasz nauczyciel mówił, że funkcją mądrości jest współczucie. Czyli jeśli nie ma mądrości, to bardzo trudno jest wyrażać współczucie. Ponieważ współczucie to nie jest... – jak by to powiedzieć? Musi tutaj być mądrość i szeroki umysł. Czyli mądrość to zauważanie, co tak naprawdę jest potrzebne w tym momencie. Czasami jest potrzebne podanie komuś herbaty, czy zapytanie „Jak się czujesz?”, i zauważenie, że ktoś jest być może w trudnym czasie i ma ciężki okres. Więc wtedy możemy wyjść z jakąś pomocą. A czasami współczuciem jest po prostu uderzenie umysłu. Tak jak lwica, która ma małe lwiątka i wychowuje je w taki sposób, że one idą za nią równym szeregiem, jedno za drugim. Ale w pewnym momencie lwica popycha jedno lwiątko w krzaki – i to jest współczucie. Ona je uczy w ten sposób. Uczy je reakcji, szybkiej reakcji, znajdowania się w tej sytuacji. Bo wiadomo, że życie takie jest, że nagle znajdujemy się w buszu i wtedy co możemy zrobić? Więc to współczucie – prawdziwe współczucie – to zawsze jest zobaczenie szeroko i jasno, jaka jest sytuacja. Jeśli się widzi jasno swoją sytuację – zawsze trzeba zacząć od siebie – jesteśmy w stanie zobaczyć sytuację innych ludzi i wtedy wyrazić swoje współczucie w prawidłowy sposób. Nie ma do tego recepty. Każda sytuacja jest inna. Każdy człowiek jest inny. Każdy jest w innym miejscu. Każdy ma inną potrzebę. Reagowanie na tę potrzebę – czysty umysł jest jak lustro, jak zwierciadło. Jest odzwierciedleniem. Wtedy możemy reagować na sytuację w prawidłowy sposób, intuicyjny sposób. To nie może się brać z wyobrażeń, z pomysłów, z jakichś idei. To musi być intuicyjne reagowanie i wyrażanie współczucia.
Uczeń: To może ja zadam to samo pytanie, które wczoraj zadałem siuso i Uji: jeśli nienarodzone bawi się w narodzone, jaki jest sens praktyki zazen i zachęcania ludzi do Dharmy, do praktyki medytacji? Jeśli urzeczywistnione czy nieurzeczywistnione jest tym samym. Jeśli jest to samo źródło. Jeśli urzeczywistnienie, cierpienie, przyczyna cierpienia, wygaśnięcie jest tylko z perspektywy ego. Jak jest sens praktyki zazen w dalszym ciągu? Jak sobie poradziłaś z tym problemem? Lub sobie nie poradziłaś?
Bon Shim: (milczy) To nie jest tak, że… My mamy taki poemat: „Dziesięć tysięcy dharm powraca do jedności. Dokąd powraca jedność?” I tutaj jest ważna linijka: „Nie jest to jeden, nie jest to zero.” Jeśli powiesz, że to jest to samo, to jest błąd. Jeśli powiesz, że to jest różne, to też jest błąd. To wciąż pochodzi z przeciwstawnego myślenia. To jest ego. Ego funkcjonuje na tej zasadzie. Ego pochodzi z rozróżniającego, dualistycznego myślenia. „Takie samo – różne”, „wysokie – niskie”, itd. Tylko praktyka – nie znam innego sposobu. Może szok. Czasami szok ludzi wprowadza w taki stan „nie wiem” – przed myśleniem. Ale tylko praktyka pozwala przekroczyć to rozróżniające myślenie, które nam towarzyszy przez całe życie na każdym kroku. „Lubię to, nie lubię tego.”, „To jest tym. To nie jest tym.”, „To jest to. To jest tamto.”, „Ty jesteś tam. Ja jestem tutaj.” Nie ma jedności, nie ma komunikacji tak naprawdę. Zaczynając od tego nie możesz powiedzieć, że to jest takie samo. Sens praktyki jest taki, żeby przekroczyć. To jest nauczanie Buddy: przekroczyć swoje uwarunkowania. Jest droga, która prowadzi do wyjścia z cierpienia, do przekroczenia dualizmu. W Sutrze Serca śpiewamy: „Gate, Gate, Paragate, Parasamgate, Bodhi, Svaha!” Svaha – wielka radość. To jest przejście. Przejście na drugi brzeg z tego świata złudzeń, nierzeczywistego świata naszych wyobrażeń do rzeczywistego świata. Ego cały czas projektuje. To są projekcje ego, które w pewnym momencie udaje nam się zauważyć. Orientujemy się wtedy, że te projekcje są nierzeczywiste, nie mają substancji, nie mają żadnej podstawy. W momencie, kiedy zauważamy to bardzo wyraźnie, wtedy ego staje się przezroczyste. I ego, czy ten mały umysł, czy – jak nasz nauczyciel ładnie mówił – kierowca z tylnego siedzenia przestaje nas wodzić. I zauważamy, co jest tuż przed nami. Jest to odbicie, jest to odzwierciedlenie. Ego to są projekcje i te projekcje trzeba zauważyć. Wszyscy projektujemy. To się dzieje. To nie jest tak, że w jednym momencie (uderza) – bam! – jeden raz zauważysz i więcej tego nie ma, więcej się to nie pojawia.
To jest jakiś strach, który nagle przychodzi, nie wiadomo skąd, nawet po dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu latach praktyki. Jest tego strachu, tego lęku naprawdę tak dużo w nas – niewyobrażalnie. To jest niewyobrażalne, jak dużo jest tego nagromadzone w nas.
Mnie się po latach udało zauważyć, jakie to jest głębokie, jakie ma głębokie korzenie. Są inne rzeczy, inne przeszkody. Strach jest może jedną z tych podstawowych emocji, bardzo głęboko zakorzenionych. I to ciągle wraca. Jest nagle – nagle taki lęk. Jest niesłychanie silna technika, która pomaga zobaczyć swoje projekcje. To jest właśnie obserwowanie, co to jest. Zmierzenie się z tym. Jeśli jest strach, spojrzeć strachowi prosto w oczy. Co to jest? I co się dzieje? Tylko w momencie, kiedy patrzymy na coś, obserwujemy coś z bliska, przyglądamy się temu z bliska, ten strach staje się coraz słabszy, słabszy, słabszy. W końcu znika. Może sobie powrócić, ale za każdym razem, jak wraca, po latach praktyki już dobrze wiemy, że: „OK, OK, to już znam. Nie dam się nabrać. Nie dam się na to nabrać.” Jest inne podejście wtedy. Zmienia się podejście, zmienia się perspektywa.
To jest ciekawe – ten strach. Bo my żyjemy w tym świecie. Jesteśmy powiązani wszyscy, jesteśmy połączeni. Więc często strach to nie jest twój strach, to nie jest mój strach. To jest też strach, który się bierze, jak inne odczucia, że coś się dzieje w świecie. Po latach praktyki to staje się… Przed tsunami wpadłam w panikę wręcz. Nie wiedziałam, co się dzieje, o co chodzi. Następnego dnia się okazało, że było tsunami. Nie da się tego uniknąć, ale praktyka pozwala to zobaczyć bardzo blisko. I rozpuszczać te projekcje. Bez medytacji, bez siły, która płynie z siedzenia, z medytacji, z gruntownej medytacji, same intelektualne spekulacje nie są w stanie wyostrzyć w takim stopniu naszego umysłu. Nie ma takiej możliwości. Może w jakimś obszarze, w jednym temacie ktoś może mieć talent do pewnych rzeczy, może być dobry w jakichś rzeczach, ale to nie jest to, co nasz nauczyciel mówił: „Idziemy w kierunku umysłu, który jest szeroki jak przestrzeń i precyzyjny jak czubek szpilki.” To jest nasz kierunek.
Amen. Dziękuję bardzo.
nagranie spisał Michał Czernuszczyk
konsultacji koreanistycznych udzieliła Agata Hae In Sobiecka
zredagowała Małgosia Sieradzka
Keizan Dziokin
Zapis Przekazu Światła (Denkoroku)
Siakjamuni
Przypadek
Budda Siakjamuni zobaczył gwiazdę poranną i został oświecony, i powiedział: „Ja i wielka ziemia, i tnienia równocześnie osiągamy Drogę.”
Okoliczności
Budda Siakjamuni pochodził z Rasy Słońca w Indiach. Gdy miał 19 lat, przeskoczył ciemną nocą mury pałacu i na Górze Dantaloka ściął włosy. Następnie praktykował umartwianie się przez sześć lat. Potem zasiadł na Diamentowym Tronie, gdzie pająki plotły mu sieci na brwiach, a sroki uwiły gniazdo na czubku głowy. Między nogami zdążyły urosnąć mu trzciny, gdy siedział spokojny i wyprostowany bez ruchu przez sześć lat. Gdy miał 30 lat, ósmego dnia dwunastego miesiąca księżycowego, kiedy pojawiła się gwiazda poranna, został nagle oświecony. Słowa [wymienione w przypadku] to jego pierwszy ryk lwa.
Odtąd przez 49 lat nie spędził dnia samotnie, a jedynie nieustannie nauczał Darmy przed zgromadzeniem. Nigdy nie odkładał szaty ani miski żebraczej. W tym czasie nauczał zgromadzenie ponad trzysta sześćdziesiąt razy. Potem przekazał Skarb Oka Prawdziwej Darmy Mahakaśjapie i od Mahakaśjapy było ono przekazywane pokolenie po pokoleniu, aż do chwili obecnej. Skarb ów przekazywano przez Indie, Chiny i Japonię, gdzie stanowi podstawę praktyki Prawdziwej Darmy.
Praktyka, jaką Budda prowadził za życia, stanowi wzorzec dla jego następców. Choć posiadał 32 znamiona i 84 drobniejsze znamiona, z pewnością wyglądał jak zwyczajny stary mnich i nie różnił się od innych ludzi. Dlatego po jego pojawieniu się w naszym świecie, przez trzy czasy Prawdziwej Darmy, Fałszywej Darmy i obecnej Upadłej Darmy, ci, którzy naśladują jego nauczanie i obejście, kształtują się, by podobnie się prowadzić, używają tego, czego on używał, a w każdej chwili, gdy idą, stoją w miejscu, siedzą, czy leżą, robią to, co robił Budda. Budda po Buddzie, patriarcha po patriarsze po prostu dokonywali przekazu, tak by Prawdziwa Darma nie zgasła, na co wyraźnie wskazuje to zdarzenie. Choć metody wyrazu – rozmaite opowieści, figury retoryczne i słowa – różniły się przy ponad 360 okazjach w ciągu czterdziestu dziewięciu lat, nie są niczym więcej niż wyrażeniem tej właśnie zasady.
Teisho
Tak zwane ja [w mianowniku] nie jest Buddą Siakjamunim, a Budda Siakjamuni także pochodzi z tego „ja”. Nie dość, że pochodzi z niego Siakjamuni, ale także wielka ziemia i istnienia z niego pochodzą. Jak wówczas, gdy rozpościera się wielką sieć i rozpostarte zostają wszystkie liczne otwory sieci, tak gdy Budda Siakjamuni został oświecony, oświecone zostały wielka ziemia i wszystkie istoty. Nie tylko wielka ziemia i istoty, lecz także oświeceni zostali Buddowie przeszli, przyszli i obecni.
Skoro tak, nie myśl, że to tylko Budda Siakjamuni został oświecony. Nie wolno ci widzieć Buddy Siakjamuniego oddzielnie od wielkiej ziemi i istot. Nawet chociaż góry, rzeki i miriady form kwitną w wielkiej obfitości, nic nie zostaje poza źrenicą oka Gautamy. Wy wszyscy tu obecni również znajdujecie się w źrenicy oka Gautamy. Nie tylko się w niej znajdujecie, ale ona układa się w was. Poza tym źrenica oka Gautamy staje się ciałem z krwi i kości – staje się całym ciałem każdej osoby, niczym rozpadlina w ziemi na osiemdziesiąt tysięcy stóp głęboka. Dlatego nie myśl, że między przeszłością a teraźniejszością zaistniała jasna źrenica i ktoś odrębny. To ty jesteś źrenicą oka Gautamy. Gautama jest całością każdego z was.
Jeżeli tak właśnie jest, jak nazwiesz zasadę oświecenia? Pozwólcie, mnisi, że zapytam: czy Gautama zostaje oświecony razem z wami, czy też to wy oświecacie się z Gautamą? Jeśli powiecie, że to wy zostajecie oświecenie z Gautamą lub że to Gautama zostaje oświecony z wami, to nie jest to oświecenie Gautamy. A w takim razie to nie jest zasada oświecenia.
Jeśli chcesz intymnego zrozumienia oświecenia, w tej chwili musisz pozbyć się owego „ty” i „Gautama” i szybko pojąć kwestię „ja”. „Ja” to wielka ziemia i istnienia jako „i”. „I” nie jest „ja” niczym stary znajomy Gautama. Uważnie zbadaj, rozważ uważnie i wyjaśnij to „ja” i to „i”. Nawet gdy wyjaśniasz znaczenie „ja”, ale nie udaje ci się wyjaśnić „i”, tracisz bystre oko.
Skoro tak jest, „ja” i „i” nie są ani tożsame, ani różne. To naprawdę tak jest, że twoja skóra, ciało, kości i szpik są w pełni „i”. „Pan domu” to „ja”. Nie ma nic wspólnego ze skórą, ciałem, kośćmi i szpikiem, ani z czterema pierwiastkami i pięcioma skupiskami. W końcu jeśli chcesz poznać „Tego kogoś z pustelni, kto nie umiera”, jakże to mogłoby nie mieć związku z tym teraźniejszym workiem ze skóry? Dlatego nie myśl o tym jako o wielkiej ziemi i istotach.
Chociaż zmieniają się pory roku, a góry, rzeki i wielka ziemia są różne w różnym czasie, musisz to urzeczywistnić, ponieważ to nasz stary znajomy Gautama unosi brwi i mruga oczami – wszystko to jest tym właśnie ciałem, które stoi niezależnie i otwarcie pośród miriad rzeczy. Oddala miriady rzeczy i nie oddala miriad rzeczy. [Mistrz Zen] Fayan powiedział: „Nie możesz stwierdzić, czy oddala, czy nie oddala.” [Mistrz Zen] Dizang powiedział: „Co rozumiesz przez ‘miriady rzeczy’?”
Praktykuj więc całym sobą i do skutku, osiągnij pełne mistrzostwo i wyjaśnij kwestię oświecenia zarówno Gautamy, jak i własnego. Musisz to rozpracować szczegółowo badając ten przypadek. Niech odpowiedź płynie ci z serca. Nie pożyczaj słów od przeszłych Buddów, ani od współczesnych. Następnego dnia oddal się, by szukać wyjaśnienia. Chcę, byście przedstawili swoje rozumienie w sposób rozstrzygający.
Wers
Mnich z gór chciałby powiedzieć parę kornych słów o tym przypadku. Chcesz posłuchać?
Wspaniała gałąź wyrasta ze starej śliwy,
A równocześnie wszędzie plenią się kolce przeszkód.
na podstawie Francisa Dojuna Cooka tłumaczenia japońskiego oryginału
z angielskiego przełożył Michał Czernuszczyk
korekta Jurek Kuun
[wyjaśnienie nt. Denkoroku]
Wspomnienia
Mountain Seat Ceremony dla Mikołaja Ujiego
Wydawało się, że to niemożliwe, a jednak stało się. Sosnowy las przeistoczył się w świątynię, Uji został opatem, zwykłe zgromadzenie przeistoczyło się w Sangę.
Rosi odniósł się do znaczenia słowa „kąciki”, gdy przywołał słowa rosiego Suzukiego i powiedział, że Kąciki zawierają cały Wszechświat. To się czuło. Ponad 150 osób przybyło do tego odległego, położonego na uboczu miejsca. Starożytny rytuał ożył. Przekaz od rosiego Jakusho Kwonga do Ujiego dokonał się intymnie, bez świadków, w nocy w zendo w Genjo-ji – Ośrodku Zen na Górze Sonoma w listopadzie 2015 roku. A teraz stał się sprawą publiczną, sprawą Sangi, przyjaciół, nauczycieli buddyjskich, nauczycieli z innych tradycji religijnych i szerszej społeczności z całej Polski.
A i tak pozostał czymś intymnym. Publiczne i intymne, zabawa i tajemny rytuał, podniecenie i bezruch, świeckie i święte, ciemność i światłość.
Ceremonię otworzyła procesja. Był to symbol drogi, jaką miejscowi pokonują razem ze swym duchownym w drodze z wioski do świątyni, gdzie stanie się opatem. Opatem jest Uji. Lśni, gdy trzyma swoje insygnia: laskę z metalowymi pierścieniami, podzwaniającymi z każdym krokiem, i wiecheć z długiego końskiego włosia. Wydaje się zarazem bardzo młody, jak i bardzo stary.
Dźwięki konchy, dzwoneczków czing i czang, drewnianych klapek i bonszo prowadzą procesję między sosnami. W powietrzu unosi się zapach igieł sosnowych, piaszczystej ścieżki i kadzidła. Uji kłania się przed Ołtarzem Górskiej Bramy, następnie w świątyni utworzonej w świetle między drzewami, a potem przed trzema ołtarzami ku pozostałym trzem stronom świata. Przestrzeń staje się określona, acz rozległa.
W pewnej chwili powietrze przecina krzyk Rosiego: Nyo, Nyo-Ze! Tylko tak. Dźwięczy w nim smutek i osamotnienie. Jest, jak jest. Jest bardzo spokojnie i cicho. Uji odbiera szatę Okesa od Rosiego. Wstępuje na główny ołtarz świątynny, prezentuje swą dharmę w dialogu mondo i kłania się zgromadzeniu. Mamy nowego opata. Wszyscy biją brawo, długo, długo i głośno…
Przyjęcie na świeżym powietrzu jest wspaniałe. Jak dobrze zobaczyć tych wszystkich ludzi, Rosiego i Nyoze. Wiele osób, które były z sangą od samego początku – blisko 30 lat. Wiele dzieci, najmłodsze z nich urodziło się tydzień wcześniej. Pyszne jedzenie. Ludzie się bawią, śmieją i żywo rozmawiają, grają na gitarach, śpiewają. Gdy ceremonia dobiega końca, stopniowo odjeżdżają. Zostaje sosnowa świątynia leśna, jakby się nic nie wydarzyło… Nie pozostaje żaden ślad.
Wieje łagodny wiatr.
O czym szepcze?
Szepcze.
Wyrazy wdzięczności i uznania dla wielu, wielu ludzi, którzy przygotowywali ceremonię, zwłaszcza dla Nyoze, który z wielomiesięcznym wyprzedzeniem przysłał mailem szczegółową informację na temat tego, co jest potrzebne, włącznie z oficjalnym protokołem i dialogiem. Gdy tylko przybył, zajął się udzielaniem nam instrukcji co do rozmaitych funkcji w czasie ceremonii i służył pomocą w praktyce przez wiele dni.
Szczególne podziękowania dla Jarka Kaiina i Erika Konpo.
Kuun, 7 maja 2016 r.
Wkrótce będziemy mieli okazję zobaczyć film, jaki w czasie Ceremonii nakręcił Tomek Majcherowicz.
Uji
Spotkanie z J. Ś. Dalajlamą we Wrocławiu
Lama Rinczen zaprosił mnie do Wrocławia na spotkanie z Jego Świątobliwością Dalajlamą. Jestem mu bardzo wdzięczny. Byliśmy tam jedynymi mnichami.
Rada miasta Wrocławia miała uroczystą sesję, na którą Dalajlama zaproszony został w ramach akcji „Wrocław Europejska Stolica Kultury 2016”. Spotkanie odbywało się w Ratuszu, w zabytkowej, małej sali. Miało kameralny, ale zarazem elegancki charakter, bo uczestniczyły w nim i władze samorządowe, i Ich Magnificencje szefowie uczelni, Honorowi Obywatele Wrocławia. Niemal nie było przemówień, a jeśli już to bardzo krótkie, natomiast sporo występów artystycznych.
Dalajlama jest Honorowym Obywatelem Wrocławia od 8 lat. Pierwszy raz od dawna słyszałem, że ktoś mówił wprost o Tybecie, o problemach z Chińczykami, o wolności, o jego pracy. Nie bano się tego, mimo sytuacji politycznej w Polsce.
Dalajlama mówił krótko. To, co było poruszające, to słowa, że wszystkie religie mają u swojej podstawy miłość i że nie możemy oceniać religii, ani generalizować na podstawie tego, co robi kilku szalonych jej przedstawicieli. Bardzo ładnie powiedział mówiąc wprost o islamie – żeby nie identyfikować tego, co się dzieje, z islamem jako całością, ale z małą frakcją.
Dla mnie spotkanie było bardzo miłe, ponieważ tylko ja i Rinczen byliśmy w szatach. Dalajlama, gdy wchodził, zatrzymał się, popatrzył na mnie, wyciągnął rękę i powiedział „O, zen!”. Wychodząc pożegnał się ze mną.
Zaskoczyła mnie informacja, że dwa dni później odbywa się międzyreligijne spotkanie w Kościele Pokoju w Świdnicy, w którym także uczestniczyć będzie także Dalajlama. Trochę wstyd, że nie wiemy takich rzeczy. Było dużo ludzi i to tam odbyło się właściwe spotkanie międzyreligijne. Rinczen pojechał tam z członkami swojej sangi. Żałowałem, że nie dowiedziałem się wcześniej i nie mogłem się tam wybrać.
Uji
LUBIŃ 2016
To był historyczny moment, mój wyjazd do Lubinia. Moja bitwa pod Grunwaldem, moje Mount Everest. Wygrałam z przeważającą siła wroga umieszczonego we mnie, oddycham…
Aż nie wiem, jak napisać, to jeszcze tak wcześnie…
Dziękuję Ujiemu, który tam był i opowiadał o krasnoludkach…, Marysi, która siedziała blisko, mnichom - za zbieranie aronii w silny duży wiatr i za …Bogurodzicę śpiewaną w kościele jak spektakl…
Zawsze wiedziałam, że chcę tam być…
Odnalazłam się w podziemiach klasztoru…
Gassio,
Ewa Dharma Wind
dźwięk spadającej aronii
prosto do
serca
dzwon na wieży
zegar wybijający godziny
dwunasta
całe nasze niezadowolenie
zbiera w sobie
Mistrz
posąg ożył
ruszył z kopyta
spotkanie ze Św. Franciszkiem
woda
która wypełnia serce
bez oczekiwań
serce
ma kształt
wody
Rób tak,
aby usłyszeć głos Boga
w każdej chwili…
Trzeba się zmniejszyć
do rozmiarów Boga
aby zobaczyć ...
…...
„Bądź jak rzeka służąca każdemu,
A przyjdzie czas,
Że przemienisz się w Miłość”
o. Jan Bereza
„ Droga (…) zaczyna się tam,
gdzie stoisz.”
o. Jan Bereza
Przemko Radwański
Notatki w sprawie rozmowy o pieniądzach dla Mikołaja
Bardzo mi trudno pisać o sprawach, które wydają się oczywiste.
Zdumiewa mnie, że rozmowa o stałym honorarium dla nauczyciele w naszej sandze odbywa się na płaszczyźnie „czy” a nie – „jak”. Zadawanie pytania „czy” – moim zdaniem uwłacza zarówno praktyce, jak i praktykującemu, który je zadaje. Jest kwestionowaniem wartości praktyki, kwestionowaniem sensu i wartości naszej wspólnoty.
Jeśli ktoś powie, że to nieprawda – pytam: jak więc sobie to wyobraża, czy to staje się samo, że istnieje praktyka z nauczycielem, że przychodzą do niej ludzie (ciekawe skąd się biorą?), że nasza sanga istnieje i funkcjonuje wśród buddyjskich i niebuddyjskich wspólnot? Przez lata widzieliśmy, że Roszi spędzał tu ponad 1/6 swojego życia pracując tak ciężko, że kilkakrotnie zdarzyło mu się chorować z wyczerpania tak, że latami musiał się potem odbudowywać.
Ale Roszi nas rozpuścił. Traktował jak małe dzieci, którym tylko się daje nic nie żądając w zamian, nie obarczając troską o byt. Kochamy Rosziego, chcielibyśmy ten stan utrzymać. Brać nie czując się zobowiązanymi, nie czując się odpowiedzialnymi.
Utarło się w naszej sandze, że całą odpowiedzialność oddajemy tym, którzy zwyczajowo ją nieśli. Roszi, po 27 latach forsownego inwestowania w polską sangę wycofał się, więc Mikołajowi, Jurkowi, Ewie, długo też Sławkowi, mnichom. Oni wszystko niosą, wydają się niezniszczalni. Dobrze nam z tym i wygodnie. Ale, też na porządku dziennym jest – o czym kiedyś pisałem – że jeśli pojawi się ktoś kto tę odpowiedzialność w jakimś zakresie na siebie bierze, dostaje jej więcej i więcej do momentu, kiedy się spali. Wtedy odchodzi od praktyki, albo z sangi. I wtedy już on nas nie obchodzi.
Nie interesuje nas również jakim kosztem robią dla nas – i za nas – to ci, którzy nie zniknęli i nie odeszli i wszystkie te lata czas swój poświęcają na budowanie praktyki i utrzymywanie istnienia sangi. Przez całe – już nie lata, ale dziesiątki lat – nie żądali nic w zamian. Ba, niejednokrotnie w sprawy sangi wkładali nie tylko swój czas i wysiłek, ale też i pieniądze. Teraz kiedy Roszi przekazał już całość spraw, wkładają więcej. I jesteśmy z tego zadowoleni. I chcielibyśmy żeby tak trwało.
Uważam, że to urąga duchowi praktyki, wydaje mi się szyderstwem z niej.
I jeszcze, żeby to rzeczywiście dla każdego z nas była sprawa decyzji dramatycznej. Gdybyśmy oczekiwali, że każdy poświęci – nie wiem – ¾ swoich dochodów. Nie. To o co kruszymy kopię to równowartość dwóch skromnych obiadów w restauracji, jednego wyjścia na piwo, dwóch biletów do kina…
Pytam, co dla każdego z nas jest ważne? Gdzie w hierarchii naszych spraw stoi praktyka, sanga, Budda? Czy to coś znaczy? Czy jest to kwiatek do kożucha, który zresztą też chcielibyśmy mieć na krzywy ryj…
Zdarzało mi się rozmawiać z ludźmi z innych grup albo innych wyznań. Jeśli rozmowa zeszła na wysokość składek – zwykle pojawiała się konsternacja – co, tylko tyle? Tak mało? Jak wy się z tego utrzymujecie? Na porządku dziennym jest, że ludzie składają się na swoją grupę na poziomie „dziesięciny”, albo i więcej, do 15%. Przyjmijmy ten pierwszy wariant – wtedy miesięczna składka wynosiłaby 200 zł dla kogoś kto zarabia 2000 a 400 dla zarabiającego 4000. A ile my płacimy??
Czasem, choć do niedawna w tych rozmowach zdarzało się to często, słyszę protekcjonalny ton: co, ja mam kumplowi w sandze płacić?? Tego poziomu nierozumienia nie będę komentował.
Jednak – bardzo poważnie pojawia się argument: nie da się. Nie można. Ludzie nie zapłacą. Podwyżka 50%? – tak się nie robi! To brzmi tak, jakbyśmy uważali nasze składki za komercyjny biznes, gdzie trzeba postępować zgodnie z jego regułami by sprawnie i w sposób niezakłócony doić ludzi.
Co kryje się za tym „nie da się”? Ano oczywiste założenie: niech Mikołaj sam zapłaci za podróż, hotel i co jeszcze trzeba jak reprezentuje naszą sangę na spotkaniu z Dalajlamą. Niech pracuje nocami, jeśli w dzień poświęca czas na instrukcje, spotkania, ceremonie, rozmowy w sprawie sangi i praktyki. To nie moja sprawa.
Co takie myślenie ma wspólnego z buddyjską praktyką?
Gdzie my w tym jesteśmy?
Jacy bywaliśmy dumni kiedy Roszi mówił, że sanga rośnie, dojrzewa...
Czy rzeczywiście?
Żeby tak było, musimy wziąć za nią odpowiedzialność. A odpowiedzialność znaczy, że wszyscy wkładamy w jej istnienie. I nie ma nikogo poza nami kto by to zrobił.
Przemko Radwański
Aktualności
18 września odbyło się w warszawskim zendo Walne Zebranie. Podsumowaliśmy spostrzeżenia z Ceremonii Mountain Seat i wizyty rosich Kwongów w Polsce. Rozmawialiśmy o minionym i przyszłym ango w Kącikach oraz o przyszłości tego miejsca w sensie ogólnym. Pojawiła się myśl o zdobywaniu środków na stałe finansowanie naszych nauczycieli. Omówiliśmy działalność poszczególnych ośrodków lokalnych, w tym – poszukiwanie nowego miejsca na zendo warszawskie. Zastanawialiśmy się, co dalej z Liściem Sangowym i stroną www.
12 października po raz pierwszy spotykali się ci, którzy chcą wspólnie zastanawiać się nad adaptacją Kącików, zgodnie z wytycznymi przyjętymi na Walnym. Jak rozumiem, inicjatorką i koordynatorką pomysłu jest Marysia „Moon Fragrance” Piechnik z Zarządu Kącików.
Michał
Sprawozdanie z Walnego Zebrania: Ewa Czynczyk
Magdalena Kotyza
Ślub Małgosi i Erika
Poza miejscem i czasem.
Biała Perła w objęciach Nieporuszonej Dharmy.
Sangha Kannon w objęciach siostrzanej Sanghi Kwan Um. Postrzegające płacz świata.
Ceremonia jest na dworze.
Dźwięki
Nie oglądam się za procesją, podoba mi się, jak dźwięki napływają do mnie z daleka, jak podczas Ceremonii Uji’ego.
Ewa ching
Ania chang
Matthew kaishaku
Jarek bęben
Ewa ching
Ania chang
Matthew kaishaku
Jarek bęben
Ceremonia.
Listy o miłości Erika i Małgosi. W Falenicy. W Kwan Um.
Słonecznie. Wietrznie. Wzruszona cisza.
Bukiecik z liliowej eustomy i trawy wyciętej spod drzwi Ośrodka, podany przez Mariannę do rąk Ujiego.
Wiersz Matthew.
Wzruszenie Ujiego na zdjęciu Michała widoczne.
Zanim to, sukcesywnie przybywający goście pomagają w ogrodzie rozstawiać stoły, krzesła, rozkładać maty i poduszki. Kolejni, którzy się pojawiają, pomagają w kuchni, przy dekoracjach, przy stole z napojami. Jedzenie nieprzerwanie napływa z kuchni. Zastanawiam się, jak długo Agnieszka przygotowywała te pyszności. Układamy kwiaty. Dekorujemy stoły i przejście między miejscami do siedzenia. Próby ceremonii. Prześliczna Panna Młoda przebiera się w domku odosobnień. Pomiędzy tym dzieci grają w piłkę, nudzą się, zasypiają na rękach rodziców, tańczą.
Później.
Juli śpiew wyjątkowy. Piotr. Polskie otrzęsiny. Historia Małgosi i Erika w zdjęciach zapisana. Tańce w noc.
Pierwszy raz byłam na buddyjskim ślubie.
Wpłaty na rzecz Buddyjskiej Wspólnoty Zen Kannon
Jeśli chcesz wesprzeć naszą wspólnotę i praktykę, możesz wpłacić darowiznę na któreś z kont na cel sercu Twemu bliski:
- darowizny na rzecz całej sangi oraz nauczycieli: 08 2130 0004 2001 0568 2737 0001
- darowizny na rzecz budowy ośrodka: 78 2130 0004 2001 0568 2737 0002
- darowizny na rzecz Kącików – Strażnika i bieżącego funkcjonowania: 94 2130 0004 2001 0568 2737 0005
- darowizny dla ośrodka warszawskiego: 51 2130 0004 2001 0568 2737 0003
- darowizny dla ośrodka gdańskiego: 67 2130 0004 2001 0568 2737 0006
Praktyka w ośrodkach lokalnych
Gdańsk: |
czwartki i soboty 18.00-20.00, niedziele 9.00-11.00 |
Kąciki: |
dwudniowe sessin w pierwszy weekend miesiąca (jeśli nie jest za zimno) |
Poznań: |
poniedziałki 7.30, czwartki 20.00 |
Warszawa: |
wtorki i czwartki 18.00-20.00, niedziele 10.00-12.00 |
Zielona Góra: |
środy 20.00 |
O Liściu Sangowym
Redaguje: Michał Czernuszczyk
Opracowanie graficzne i masa pracy: Kasia Kowalska
Autorzy: Uji, Jurek Kuun, Ewa Sanko, Przemko Radwański, Ewa Czynczyk, Magdalena Kotyza, Matthew Krasner
Pracę, za którą dziękujemy, włożyli: Jurek Kuun, Ewa Kaian Kochanowska, Agata Hae In Sobiecka, Jacek Gowdziak, Michał Kłobukowski, Małgosia Sieradzka
Świą(ęty Mikołaj
Historia inspirowana zapisami na dokusan
Przed przyjazdem Mikołaja Uji do Gdańska zgłosiłam się do prowadzenia zapisów na doku- san. Lubię tę funkcję, mam poczucie albo złudne wyobrażenie, że przybliża mnie ona do Mistrza, i do innych osób… Każdy może na swój sposób…
Minęło kilka dni. Byłam bardzo zajęta pracą, czułam nadmiar wszystkiego w domu i w szkole, i że już nie ogarniam, już od dawna.
I nagle - dzwoni telefon, jestem w „galerii butów”, usiłuję coś kupić na deszczową pogodę.
Słucham, ale właściwie nic prawie nie słyszę; dociera tylko do mnie, że mam prowadzić podobno jakieś zapisy na rozmowy z jakimś Mikołajem.
- Z Mikołajem? Jaki Mikołaj? - Szybko przebiegam w myślach moich znajomych. - Przecież żadnego nie znam(!) - Jedyne, co mi przychodzi do głowy to Święty Mikołaj. Zwariowałam czy co? Magia? Jeszcze tego brakowało, żebym prowadziła w szkole zapisy na rozmowy ze Świętym Mikołajem! A może to żart?
Odmawiam zdecydowanie. Mówię: - Nie - całkiem poważnie…
I wtedy słyszę: - Ale przecież…
I wtedy… przypomina mi się wszystko…
A potem, podczas kolacji sanghowej z owym niejakim nieznajomym Mikołajem, myślę sobie:
- Niewiele się pomyliłam.
Świą(ę)ty Mikołaj!
(Dziękuję bohaterce niniejszego opowiadania, która zadzwoniła)
Ewa Dharma Wind